środa, 25 grudnia 2013

Wesołych Świąt :)

To dla Was.!



Tradycyjnie, jak co roku,
Sypią się życzenia wokół,
Większość życzy świąt obfitych
I prezentów znakomitych.
A ja życzę, moi mili,
Byście święta te spędzili
Tak, jak każdy sobie marzy.
Może cicho bez hałasu,
Idąc na spacer do lasu,
Może w gronie swoich bliskich,
Jedząc karpia z jednej miski,
Może gdzieś tam w ciepłym kraju
Czując się jak Adam w raju,
Może lepiąc gdzieś bałwana,
Jeśli śniegiem ziemia zasypana.


I wszystkiego co tylko sobie zamarzycie  :) 
 Sukcesów w pracy/szkole
Miłości i radości :)

Te życzenia przesyłają: 
James, Serena, Bella, Destiny, Ksawery, Chad, Olivia Swan, a także
Carlisle, Esme, Edward, Rosalie, Alice, Emmet i Jasper Cullenowie
A do życzeń podłączają się 
Madzia i Taśka.! 




P.S Nowy rozdział dopiero po nowym roku :*

niedziela, 15 grudnia 2013

40. "Czy tam są fajki?"

 Zapraszam na rozdział napisany przez Taśkę :)
Jest genialny.! *_*

------------------------------------
Oczami Nathalie:

       Była jesień. Rok 1828. Nie zapowiadało się na to, żeby ten dzień był szczególny. Rozpoczął się zwyczajnie. Troje młodych, pięknych, żądnych krwi wampirów jak co dzień świetnie się ze sobą bawiło. Łączyła ich niesamowita wież. Nie tylko więzy krwi, przyzwyczajenie, uczucie jakie darzy się bliźniego. Przede wszystkim prawdziwa miłość, zrozumienie, pomoc drugiemu za wszelką cenę. Byli podobni pod wieloma względami, można dużo wymieniać: słabość do palenia, dobrej zabawy, spojrzenie, które budzi podejrzenia, jasne włosy, rysy twarzy, błyskotliwość, predyspozycje do rządzenia... Jednak jedno jest pewne żadne z nich nie spodziewało się, że coś może ich rozłączyć.
        Była 7 rano. Graliśmy w pokera w ogrodzie, głośno się przy tym śmiejąc. Chłopcy znów kantowali.
- Nie oszukujcie! - wykrzyknęłam.
- Złość piękności szkodzi, siostrzyczko - powiedział Adrian zaciągając się kolejnym papierosem.
- Może po prostu jesteś jeszcze za głupiutka, żeby uprawiać hazard - kpiąc ze mnie Cam nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Przyłączył się do niego Adek.
- Wyluzuj, młodość rządzi się swoimi prawami.
- Jasne, nie zwracajcie uwagi na to, że tu jestem. - Odwróciłam twarz w drugą stronę, założyłam ręce na piersi i udawałam obrażoną.
- Patrz, nasza dziewczynka się obraziła - Cameron potargał mi włosy, sięgnął po cygaro i już miał je zapalić kiedy usłyszeliśmy nieprzyjemny głos:
- Caaameron. - Postać wyłoniła się. Chuderlawy wampir stanął 3 metry od stolika, przy którym siedzieliśmy.
- Czego chcesz? - Z twarzy Cam'a zniknął uśmiech, zastąpił go twardy wyraz. Wyglądał groźnie.
- Twojego życia. - Powiedział nieznajomy mi wampir. Wyciągnął kołek. Rzucił go. I stało się Cam upadł z kołkiem w sercu. Z Adrianem byliśmy przerażeni. Dosłownie w sekundę byliśmy już przy nim. Adrian wyciągnął kołek ale Cam już odchodził. Nic, nic nie dało się zrobić. Przyłożyłam swoje czoło do czoła umierającego.
- Nie zostawiaj nas, proszę, proszę! - rozpaczliwie krzyczałam, błagałam. Adrian trzymał go za rękę, właściwie miażdżył mu ją.
- Nathalie, uspokój się. On odchodzi - powiedział, odsuwając mnie delikatnie.
        Cameron głowa rodziny, jak zawsze odpowiedzialny wysilił się na uśmiech. Wyrazisty, nieskazitelny. Nawet w ostatnich chwilach nie bał się.
- Obiecajcie mi, że będziecie się sobą opiekować. Adrian, nie dopuść żeby nasza mała diablica zrobiła coś głupiego, a ty Nath, dopilnuj żeby przestał palić. - Pokiwałam tylko głowo.
         Twarz mojego najstarszego braciszka straciła wszelkie oznaki życia. Zazwyczaj piękne oczy, w chwilkach zagrożenia twarde, zmieniły się w zaćmione, bez koloru. Były już całkowicie martwe.
- NIE! - darłam się w niebo głosy, nie mogąc pogodzić się z losem. Przytuliłam martwe ciało Cam'a. Adrian zrobił to samo. W milczeniu, pogrążeni w złości, żalu siedzieliśmy nad zwłokami. Tęsknota rozrywała mi serce. Ostatni raz odgarnęłam jasne włosy Camerona, pocałowałam go w czoło i szepnęłam 'Wierzę, że jeszcze się zobaczymy'.
           'Wróciłam' do biblioteki Sebastian, który uważnie słuchał mojej historii. Milczałam przez chwilę, kiedy Sebastian zorientował się, że to już koniec jeszcze bardziej ścisnął nasze splecione dłonie i z żalem malującym się na twarzy powiedział:
- Bardzo kochasz brata... Wiedziałem, że w głębi duszy jesteś wrażliwą osobą ale nie spodziewałem się, że tak się otworzysz.
- Jesteś jedyną osobą, której opowiedziałam tę historię ze szczegółami, doceń to - odpowiedziałam kompletnie zimnym tonem, wpatrując się przed siebie. Wyswobodziłam dłoń z uścisku. Westchnęłam z poirytowaniem, właściwie nie wiem dlaczego. Cóż... trudno żeby inni mogli mnie zrozumieć, skoro ja sama nie wiem jaka jestem.
- Ale chyba twoja wrażliwość ma granice, bo by kogoś wskrzesić potrzeba dużej dawki mocy. Dawki, która potrafi zabić. Jesteś w stanie poświęcić czyjeś życie dla brata. Rozumiem, że go kochasz ale...
- Ale co!? - wściekłam się. - Wiele razy stawiałam wyżej swoje życie niż żywot jakieś niewinnej duszyczki. Nie wciskaj mi kitu, że ty nigdy nikogo nie zabiłeś.
- Jasne, że zabiłem - mówił lekko podniesionym głosem - ale myślałem, że chodzi o coś błahego i dlatego zaproponowałem ci pomoc przyjaciela. - Spuścił głowę. Sebastian to osoba honorowa i z pewnością nie podoba mu się, że nie spełni obietnicy.
- Nie wiem po co ci to wszystko mówiłam!? Po co proponowałeś mi pomoc!? Żeby wymigać się przy najbliższej okazji, gdy coś jest nie po twojej myśli? Poradzę sobie sama. - Zmierzałam do drzwi, strasznie zdenerwowana. Tym wszystkim, WSZYSTKIM. Kiedy za nadgarstek złapał mnie Sebastian.
- Nie masz prawa wypominać mi tego, że nie chcę ci pomóc, że się wymiguję. Tu chodzi o życie mojego przyjaciela. Akurat powinnaś wiedzieć jak bardzo boli strata bliskich osób. - Patrzył na mnie chłodno, ja na niego również. - Ale dotrzymam słowa, możemy lecieć do Japonii najbliższym samolotem.
- Nie możesz po prostu dać mi na niego namiarów? Oboje nie musielibyśmy męczyć się swoją obecnością.
Odpowiedź była krótka:
- Nie.

***

       Siedzieliśmy już w samolocie. Miły głos powiadomił nas i resztę, że zaraz wzbijemy się w przestworza. Wykorzystałam chwilę na ziemi i wyciągnęłam z torebki małą buteleczkę lakieru do paznokci. Odkręciłam ją i zaczęłam malować, w stu procentach skupiłam się na czynności ale nie uszedł mej uwadze strach kobiety, która siedziała na jednym z miejsc obok nas.
- Nie jesteśmy parą, możesz do niego startować - powiedziałam miłym głosem do farbowanej, całkiem ładnej brunetki. Kobieta speszyła się, spuściła wzrok. Sebastian spojrzał na nią przyjaźnie i uśmiechnął się lekko, odwzajemniła gest. Następnie popatrzył na mnie z politowaniem i pokręcił głową.
         Skończyłam w momencie, w którym wystartowaliśmy. Popatrzyłam na dłonie, lakier miała nałożony idealnie. Paznokcie miałam pomalowane na czerwono. Zauważyłam, że mój towarzysz podróży też im się przygląda.
- Będą idealnie pasować do barwy mojego posiłku - kolejno machnęłam palcami. Nic nie odpowiedział.
          Wyciągnęłam książkę, otworzyłam w miejscu gdzie była zakładka. Dokładnie zdjęcie moje, Adriana i Cam'a. Sebastian wyciągnął je, mimo moich protestów. Przyjrzał się uważnie, a ja nie miałam ochoty na nic więc odwróciłam się i wyglądałam przez okno.
           Sebastian odłożył fotografię ale ja już nie miałam zamiaru czytać. Szybkim ruchem zgarnęłam książkę z powrotem do torby.
- Wiązałeś się z ludźmi? Wiesz w jakim sensie. Czy kochałeś ludzką kobietę? - zapytałam bardziej z nudów niż z ciekawości.
- Nie.
           Kłamał, tak mi się wydawało. Przewróciłam oczami.
- Kłamca.
            Uniósł brew i odpowiedział jeszcze raz.
- Nigdy nie kochałem ludzkiej kobiety.- Tym razem to zabrzmiało przekonująco. - A ty?
- Nigdy nie kochałam ludzkiej kobiety - zaśmiałam się z wyższością. Tym razem on przewrócił oczami i spojrzał karcąco.
- No dobra, dobra. Nigdy nie kochałam człowieka. Ludzie to słaba i dziwna rasa. Prowadzą krótkie, nudne życie. I są strasznie emocjonalni - kpiłam.

***

            Staliśmy już pod drzwiami domu tajemniczego przyjaciela, kiedy Sebastian poprosił:
- Obiecaj, że nie będziesz go torturować jak tego nieszczęsnego Lewisa.
-Skąd wiesz?
-Wieści szybko się rozchodzą. - Mówiąc to zapukał.
            Po chwili w drzwiach stanął niewysoki, ładny, dość elegancko ubrany chłopak. Jak na moje oko zbyt młody żeby kogoś wskrzesić ale może jest zdolny.
- Witam! - powiedział uśmiechając się, wpuścił nas do środka.
             Wnętrze było elegancie, wszędzie było dużo książek. Kiedy ja podziwiałam uroki pokoju chłopcy przywitali się.
- Stary co cię tu przywiało? -zapytał czarownik.
- Mnie ta kobieta, a ją pewna sprawa do ciebie...
            Odwróciłam się do nich, wyciągnęłam zimną dłoń do chłopaka:
-Nathalie Waters. - Lustrowałam elegancika od góry do dołu.
- Dorrian White, miło mi. Może usiądziemy i omówimy sprawę w jakiej tu jesteście.
            Rozsiadłam się wygodnie, miałam mieszane uczucia ale wierzyłam, że Dorrian mi pomoże.
- Chcę abyś wskrzesił mojego brata -oznajmiłam prosto z mostu. Czarownik był trochę zdumiony, spojrzał na przyjaciela.
-Sorry, że nie uprzedziłem, że ma trochę... wybujałe wymagania - wzruszył ramionami. Nie zwracałam uwagi na docinki Sebastiana już wyraził opinię na ten temat.
- Wiesz, że wskrzeszenia zwykle się nie udają?
- Wiem. - Czekałam na decyzję, minęła minuta na twarzy Dorriana pojawił się szeroki uśmiech.
- To co? Bierzemy się do roboty? Trzeba zebrać wszystkie potrzebne informacje.
- No nie,kolejny wariat? - Sebastian się oburzył, wyglądał całkiem zabawnie. - Dobrze wiesz, że to może cię zabić - troszczył się o przyjaciela.
- Tak ale jestem po to żeby pomagać.
- I to mi się podoba - mówiłam już całkiem szczęśliwa. - No, dalej, dalej dużo pracy przed nami. - Sebastian z westchnieniem wstał z kanapy.

***

          Już od ponad 5h szukamy informacji w księgach na temat wskrzeszania. Do tej pory Sebastian wyczytał, że potrzebna będzie krew wskrzeszanego. Chłopcy po usłyszeniu tego załamali się ale ja jestem przygotowana. Przyda się też zdjęcie oraz rzecz po zmarłym, w tym przypadku jest to stary zegarek na łańcuszku.
            Siedząc na kanapie wpatrywałam się w akwarium. Mała złota rybka pływała w kółko jak opętana.
- Głodny jestem - powiedział Sebastian. Wsadziłam rękę do wody i trzymając za ogon wyciągnęłam żyjątko.
- Może rybki?
- Zostaw Reksia! - Dorrian krzyknął desperacko sponad księgi.
- On ma imię ?- wrzuciłam zwierzątko do wody - Sorry - powiedziałam do zwierzęcia. - A tak w ogóle kto nazywa rybkę Reksio?
- Sadystko choć lepiej na polowanie. Będziesz miała okazję zmierzyć się z równym. - Wskazał na siebie.
- Z tobą? A nie.., powiedziałeś z równymi, sorki. - Lubiłam się z nim droczyć.
             Najedzeni wróciliśmy do mieszkania. Dorrian nadal siedział na tą samą księgą. To na prawdę grubaśna księga.
- Masz coś nowego? - zapytałam.
- Jedną małą kwestię, którą będziesz musiała wypowiedzieć ale najważniejszego jeszcze nie mam - odpowiedział nie podnosząc głowy. - Czy to ty zabiłaś Jellal'a? - zapytał po chwili. - Kiedy jedliście zadzwonił do mnie przyjaciel...
- Tak, to ja - nie uświadczysz skruchy w moim głosie.
- Właściwie to jaki koniec mu zafundowałaś? - do rozmowy włączył się Seba.
- Kołek w serce. Trochę oklepane ale jakie efekty specjalne! - podniosłam głos aby oddać emocje. - Ta krew na ścianach...
               Dorrian patrzył przerażony. Francuz zwrócił się do niego:
- Też czasem myślę, że to psychopatka ale nic ci się nie stanie. Dlatego tu z nią przyjechałem.
             W tej chwili rzuciłam w niego poduszką ale przecież dar to fajna sprawa i w rezultacie sama dostałam w twarz. Chłopcy pękali ze śmiechu.
- Nie ze mną takie numery, kochanie - wydusił Sebastian po między kolejnym śmiechem.
- Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie - wyrecytował Dorrian.
- Poduszka to słabe narzędzie zbrodni, tak na przyszłość gdybyś chciał kogoś zabić, a nie wskrzesić.
             Szukamy, szukamy i nic. Poszłam do kuchni, jestem mistrzem gotowania. W 30 minut wyczarowałam pięknie wyglądające i pewnie dobre w smaku danie, postawiłam je przed Dorrianem i powiedziałam:
- Wcinaj puki ciepłe.
             Sebastian przyjrzał się uważnie zawartości talerza i stwierdził:
- Ja bym tego nie jadł, kto wie może to twój koniec?
- Dzięki, miło z twojej strony - czarownik już przełykał pierwszy kęs.
- Jasne.... otrucie jakie to oryginalne - przewróciłam oczami.
- Kołek też niewyszukany pomysł... A jaki będzie mój koniec, kiedy nie będę ci już potrzebny? - Sebastian uśmiechnął się niezwykle czarująco.
- Dla ciebie znajdę coś specjalnego - oparłam brodę na dłoniach, zatrzepotałam rzęsami i posłałam mu zalotny uśmiech. - Możesz być spokojny to będzie miła śmierć.
- Ej, nie czaruj mi kolegi. Ja od tego jestem - wtrącił się Dorrian. - Znaczy... jestem od czarowania ale nie jego - zmieszał się. Z Sebastianem wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. W moim przypadku wręcz piskliwym.
- Dobrze, że wyjaśniłeś Dorreczku - niepoprawnie zdrobniłam jego imię. - Byłabym zazdrosna.
- To wy tu sobie miło rozmawiajcie, a ja prześpię się trochę.
- Okay, możesz być spokojny zaopiekuję się Sebastiankiem.
             Wróciliśmy do pracy. Przeglądanie tych papierków to bardzo mozolna praca. Nastał mrok zapaliłam więc świecę i przy okazji papierosa. Za każdym razem kiedy to robiłam przypominałam sobie o braciach. Zapaliłam więc drugiego. Tym razem różowego z napisem 'Wiara czyni cuda'. Chciałabym żeby Adrian miał rację. Chciałabym żeby Cam w końcu żył.
Westchnęłam z tęsknoty, wstałam i poszłam nalać sobie lampkę czerwonego wina
                Przeglądaliśmy księgi do rana, oczywiście nic. Żadnego choćby zdania o wskrzeszeniu. Lekko wkurzona wyszłam do ogrodu, przewietrzyć się.
               Teraz kiedy jestem już tak blisko na pewno się nie poddam.  I muszę w końcu powiedzieć Adrianowi...
               Sebastian wyszedł za mną. Zobaczywszy moją minę objął mnie ramieniem i powiedział:
- Jesteś przygotowana na to, że zawsze coś może nie wyjść?
- A ty jesteś przygotowany na to, że twój przyjaciel może zginąć? - odpowiedziałam ironicznym pytaniem. Pokiwał przecząco głową. - No właśnie. Nie chcę myśleć, że się nie uda. Choć tak na prawdę jest 1% szans na otrzymanie upragnionego efektu.
              Przytulił mnie mocno jakby czytał mi w myślach, że tego właśnie potrzebuję. W pewnym sensie w ramionach Sebastiana było mi ciepło ale czy to ciepło wystarczało aby roztopić lód, który zamroził mi serce.
               Tę błogą chwilę przerwał Dorrian.
- Mam, mam. Nie przytulajcie się tylko chodźcie - krzyczał. Wydaje mi się, że od dawna bardzo chciał kogoś wskrzesić.
            W sekundę byliśmy w salonie.
- Mam to zaklęcie! Mamy zdjęcie twojego brata, jego zegarek i krew. Teraz tylko muszę wymówić kilka formułek nad jego ciałem i oby znów żył i żebym ja nie zginął - wymówił wszystko za jednym tchem, na końcu odetchnął z ulgą. Jestem pewna, że nawet jak zginie, a tego bym nie chciała, bo go polubiłam to będzie szczęśliwy, że mógł poużywać tak silnej magii.
- Jesteś pewien, że chcesz się tego podjąć? Jak już polecimy do Walii to cię nie puszczę - zagroziłam.
- Możesz jeszcze zmienić zdanie - Sebastian miał jeszcze nadzieje.
- Nie zmienię zdania. Pochodzę z potężnego rodu, silną magię mam we krwi, w końcu będę mógł ją wykorzystać. Jeśli już mowa o krwi możesz przynieść tą brata? Przy okazji przynieś resztę potrzebnych rzeczy.
- Jasne.
            Wbiegłam do salonu z małym, starym kuferkiem na biżuterię w rękach. W środku było zdjęcia, zegarek, krew, dziennik i kilka innych ważnych dla mnie pamiątek. Wyciągnęłam malutką buteleczkę z czerwoną cieczą, zamachałam nią przed oczami chłopców i powiedziałam:
- Pewnie chcecie trochę? To jest krew ooo wspaniałych 3 Waters'ów. Adriana, Camerona i Nathalie. Jeśli to wypijecie będziecie tak boscy jak my. No, nie aż tak, bo tak boscy jesteśmy tylko my - Watersi z krwi i kości  ale to zawsze +50000 do wspaniałości.
            Popatrzyli na siebie i tylko z uśmiechem pokiwali głowami. Sebastian oznajmił błyskotliwie:
- Znam inne sposoby na oddanie cząstki siebie innym.
- Romantyczny jesteś. Pewnie chodzi ci o serce? - uniosłam brew. - Możesz sobie moje wziąć, dosłownie i tak go nie potrzebuję.
             Dorrian wyrwał mi buteleczkę.
- Więc to nie tylko krew Camerona? To może nawet lepie.
- To kiedy lecimy do Walii? - zapytałam z niecierpliwością.

***

           Zrobiłam krok do przodu. Byliśmy już w Walii, w mojej rezydencji.
- Wchodźcie, wchodź - powiedziałam radośnie do Sebastiana i Dorriana ale naprawdę strasznie się denerwowałam. Nagle przed nami zmaterializował się Adrian, jak zawsze z ogromnym uśmiechem na twarzy.
- No, no siostrzyczko wiedziałem, że szybko za mną zatęsknisz.
- Hej.
Nie byłam wstanie powiedzieć nic więcej. Staliśmy tak w milczeniu, wydaje mi się, że Adrian wie, że coś jest nie tak. Przerwałam tą ciszę i lekko speszona, co nie zdarza mi się często, właściwie nie zdarza mi się nigdy, powiedziałam.
- To jest Sebastian i Dorrian, a to mój brat, Adrian - pokazałam ich kolejno, chłopcy podali sobie dłonie i wymienili kilka słów.
- Może usiądziemy? - zapytał gospodarz. Zrobiliśmy to, a Adrian kontynuował.
- Jak minęła podróż?
- Całkiem dobrze - odpowiedział Sebastian. - Macie bardzo ładne tereny, Francja również jest ładna ale tu jest niesamowicie.
Patrzyłam na Sebastian jak ekscytował się urokami Walii i zrozumiałam dlaczego zawsze jakaś siła przyciągała mnie do niego. Był taki sam jak on. Wrażliwy ale za razem silny. Troskliwy i nie bojący się posiadania swojego zdania. Wszystko wiedzący i wszystko przewidujący. Ale przy tym skromny i mający niesamowity urok osobisty, który sprawiał, że nie potrafiłam się na niego wściekać. Mimo, że denerwował mnie niemiłosiernie. Miał te same ale inne zawsze radosne oczy. Ten sam niewinny uśmiech niegrzecznego chłopca, identyczną chęć poznawania świata. Był taki jak Cam. Działa na mnie jak magnes, bo podobny jest do mojego zimnego brata. I pewnie to było by okropne - spotykać się z kimś dlatego, że przypomina zmarłego ale takie nie jest, bo kocham Sebastiana, tak mocno jak kocham Cameron'a ale nie tak samo. To nie jest miłość, którą obdarza się brata.
   Chyba musiałam wyglądać dziwnie uświadamiając sobie te rzeczy, bo Sebastian uśmiechnął się szeroko, a ja nadal szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się niego.
- Właściwie to nie rozumiem - zaczął Adrian - waszego trójkącika ale Nathalie, Ci goście są 1000 razy lepsi od Damona, właściwie to każdy jest od niego lepszy.
Chyba przegapiłam sporą część rozmowy, bo chłopcy zdążyli się już trochę lepiej poznać. Szybko wtrącił Dorrian z uśmiechem:
- Ja się nie mieszam w żadne trójkąty.
- Adrian... może się przejdziemy? - zapytałam sztywno. Nie odpowiedział tylko wstał od stołu, wszyscy spoważnieli. Adrian to nie idiota, za którego zawsze go uważałam i od początku domyślł się, że coś jest nie tak.
         Wyszliśmy do ogrodu, brat patrzył na mnie uważnie.
- Zawsze świetnie się dopełnialiśmy. Znaczy ja, ty i Cam... - zrobiłam małą przerwę. - Chcę, żeby znowu tak było. - Adrian przeniósł wzrok ze mnie na coś za mną. Nie musiałam się odwracać żeby wiedzieć na co patrzy. Dokładnie za mną kiedyś zabili bardzo bliską dla nas osobę... - Wiem, że też pragniesz go odzyskać, będzie tak jak kiedyś, Dorrian nam pomoże - szeptałam mu do ucha. Spuścił tylko oczy.
- Mogłem się tego po tobie spodziewać. Mój sprzeciw raczej nic nie zdziała ale masz racje. Ja również pragnę go odzyskać.
       Pocałowałam go w policzek, przytuliłam mocno i z przytłumionym uśmiechem powiedziałam:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
        Poczułam tylko jego lekki uśmiech na mojej skórze.

***

        Wyciągałam z torby kuferek kiedy przyszedł Sebastian. Stanął obok mnie, tak że nasze ramiona się stykały. Popatrzył na mnie, spuściłam wzrok na kuferek i sprawdzałam  czy w jego zawartości niczego nie brakuje. On przyglądał mi się przez chwilę po czym uważnie świdrował każdy element za oknem.
- Chodźmy już - powiedziałam i ruszyłam się z miejsca, on tego nie zrobił. - Idziesz? - zapytałam nie odwracając się. Nic. Żadnej reakcji. Westchnęłam z poirytowaniem. Zawróciłam i stanęłam przed nim. - Rusz się.
        Ale on zamiast mnie posłuchać, pocałował mnie. Trochę to trwało zanim oboje uznaliśmy, że pora przestać ale w końcu oderwaliśmy się od siebie i bez słowa trzymając się za rękę zeszliśmy do piwnicy. Czekali tylko na nas.
       Byliśmy w piątkę. Ja - żywa. Adrian - żyjący pełnią życia. Dorrian - cały i zdrowy oby długo jeszcze utrzymywał ten błogi stan. Sebastian - w miarę żywy, jak ja i Adek. I grzecznie leżący od dwóch wieków w trumnie, milczący i jeszcze bardziej lodowaty niż my wszyscy razem wzięci ( prócz czarownika ) - nieżywy Cam.
       Ciało mojego brata było w nienaruszonym stanie, wyglądał identycznie tak jak go zapamiętałam. Dorrian stał przy samej trumnie. Ja z Adrianem metr za nim, a Sebastian krok za nami.
       Na piersi zmarłego czarownik rozłożył papirus z dziwnym napisem w nieznanym mi języku. Popatrzył na zdjęcie, zegarek, które kazał przygotować i do ręki wziął buteleczkę z krwią. Szeptem wymówił kilka zaklęć po czym dał znak mi i Adrianowi, że teraz nasza kolej. Głośno wymówiliśmy dwa zdania, a dalej mówił Dorrian. Słyszałam głośny oddech obok mnie i za mną, sama byłam nie spokojna. Czarownik mówił dalej. Otworzył buteleczce, którą trzymał w ręce i ostrożnie wylał kroplę czerwonej cieczy na papirus, i drugą i jeszcze jedną. I mówił dalej, wciągnęłam powietrze bardzo głośno, bo coś było nie tak. Dorrian recytował coraz szybciej, już nie z taką łatwością, zaciskał zęby po między wyrazami. Nie tylko ja to zauważyłam
- Dorrian przestań! - krzyknął Sebastian. - Zamknij się w końcu, idioto!
       Ścisnęłam pięści, w sekundę przypomniałam sobie co muszę powiedzieć w takiej sytuacji. Sytuacji, w której osoba wskrzeszająca traci kontrolę nad swoim życiem. Wyrzuciłam z siebie 3 słowa, nie jąkając się. Natrafiłam na to w jednej z ksiąg czarownika, wiedziałam, że może się przydać. Czyli jednak Nathalie Waters zawsze ma racje. Wiedziałam, wiedziałam, że jeszcze zobacze Cam'a i tak miało się stać, chyba że po śmierci nie ma nic, w tedy miałam po prostu zniknąć.
      Upadłam na ziemię, wszyscy byli oszołomieni. Dorrian odwracając się ręką strącił krew, stanął jak wryty i z przerażeniem patrzył się na mnie. Po chwili już go nie widziałam, bo zasłonił mi Adrian i Sebastian.
- Nathalie... coś ty narobiła, siostrzyczko? - szeptał Adrian, krecąc głową. - Co ty zrobiłaś? Dlaczego?
       Po prostu uśmiechałam się. I patrzyłam raz na jedną przerażoną twarz Adriana, innym razem na Sebastiana, w jego zielonych oczach widziałam tęsknotę i żal.
- Ludzie codziennie tracą bliskich i jakoś daja rade, chyba powinnam to zrozumieć już dawno. - Spojrzałam na Sebastiana i przypomniałam sobie naszą rozmowę w samolocie w drodze do Japonii. - Może się myliłam i oni wcale nie są tacy słabi. - Uśmiechnęłam się na dźwięk wypowiadanych przeze mnie słów. - To okropne, że w chwili śmierci nagle staję się pokorna.
       Sebastian zrobił to samo co ja kiedy umierał Cam. Pocałował mnie w czoło. Posłałam im jeszcze jeden, tym razem zupełnie niewinny uśmiech.
- Wiedziałam, że tak może być i chciałam żeby moje ostatnie słowa były wyjątkowe.  Chciałam żeby to było coś mojego, coś w stylu 'Nie przejmujcie się i tak wszyscy umrzemy' lub 'Mam nadzieję, że tam gdzie trafię są fajki' ale...- chciałam zapamiętać te twarze, bo wiedziałam, że nigdy ich już nie zobaczę. Nie ma żadnego 'tam', bynajmniej nie dla takich jak ja. - ale teraz wydaje się to takie bez sensu. To, że umieram to wcale nie jest złe rozwiązanie, może w końcu spotka mnie szczęście, którego od dawna nie zaznałam na ziemi? - Ściskali moje dłonie, wzięłam oddech i mówiłam dalej, tak bardzo ich kochałam. - Ale prawda jest taka, że nigdy nie panujemy nad swoim życiem. Nawet moje upragnione, błyskotliwe, ostatnie słowa, nie będą ostatnimi słowami.  - Jeszcze tego nie rozumieli ale za chwilę mieli zrozumieć, bo coraz bardziej bolało i za chwilę miałam wymówić ostatnie słowo zaklęcia.
- Miałem odzyskać brata, a tracę również siostrę - mówił Adrian. - Zawsze robiłaś mi na złość. Moja wnerwiająca, młodsza siostrzyczka, która teraz mnie zostawia. Wiesz co? Jesteś okropną, młodszą siostrą.
- Wiem ale za to - przerwałam z bólu - mnie kochasz.
     Pokiwał głową, przeniosłam wzrok na Sebastiana, bo wiedziałam że to nie może już dłużej trwać. Nic nie mówił, zachował swój łagodny wyraz twarzy. W pomieszczeniu rozniosła się woń krwi. Zaciągnęłam się jeszcze raz słodkim zapachem,  uśmiechnęłam się już po raz ostatni, wypowiedziałam ostatnie słowo zaklęcia, zamknęłam oczy, usłyszałam jeszcze smutny głos Dorriana "Przykro mi, nic nie mogę zrobić" i umarłam. Ale już tak na serio. I nie wiem dlaczego wszyscy uważają, że to ciężka sztuka. To jest proste! Wypowiadasz zaklęcie, zamykasz oczy i PUF!
Już cię nie ma.


--------------------------------------------

Piękny rozdział Taśka napisała.
Szkoda tylko, że Nath już nie ma ;(  Ale ja o tym wiedziałam.! Ha.!

Zapraszam do komentowania :D


Pozdrawiamy Madzia ;* i Taśka :*

P.S Na moim drugim blogu już pojawiła się długo oczekiwana notka. :)
      Zapraszam :D 

niedziela, 24 listopada 2013

39. Bo rodzina jest najważniejsza!

 Teraz rozdział napisany moją rączką :)
Zapraszam do czytania ;)
--------------------------------------------------

Po świetnie spędzonej nocy w towarzystwie kochanego rodzeństwa, nadszedł czas na szarą rzeczywistość kolejnego dnia.
  Właśnie tego dnia, już za parę godzin, mam pójść porozmawiać z Arem, o naszym powrocie do domu. Ogromnie się cieszę, że moja rodzina tak dobrze przyjęła wieść o tym, że chciałabym wrócić, z resztą oni sami chcieli to zrobić, ale myśleli, że mi tu jest dobrze i nie chcieli nawet zaczynać tematu powrotu do domu. To się nazywa 'kochająca rodzina', jedno zrobi dla drugiego wszystko. To właśnie za to tak bardzo ich kocham.
Tylko jedno w tej całej sytuacji mnie przeraża, a mianowicie: nie mam pojęcia jak mój szanowny "wujaszek" na to zareaguje. Pewnie będzie chciał nas zatrzymać. Zawsze tak jest. Cóż, może mój urok osobisty pozwoli mi załatwić tą sprawę szybko i bez boleśnie.
   Układałam sobie nawet scenariusze tej rozmowy,  niestety, zawsze na końcu kończyłam bez głowy. Hm, chyba muszę przystopować z Burbonem, bo moja wyobraźnia zaczyna mnie przerażać.
    Leniwie podniosłam się z łóżka i wzrokiem ogarnęłam pokój. Wszędzie walały się puste butelki po trunku, którym się wczoraj raczyliśmy, lecz wszystko co miłe kiedyś się kończy.
    Podniosłam się z łóżka i chwiejnym krokiem udałam się w stronę łazienki, by się odświeżyć. Pod drodze zahaczyłam o garderobę i wybrałam pierwsze ubranie jakie wpadło mi w ręce. Kiedy znalazłam się w łazience, zamknęłam drzwi, zrzuciłam z siebie ubranie i wpuściłam wodę do wanny. Potrzebowałam się zrelaksować. Weszłam do wody i rozkoszowałam się ciepłem.


Leater... 

Czysta, świeża i pachnąca wyszłam z pokoju i udałam się w stronę sypialni Chada i Destiny. Wparowałam tam bez pukania.
Destiny szkicowała coś przy biurku, a Chad oglądał mecz, kiedy weszłam odwrócili się w moją stronę.
   - Już posprzątałaś ten syf, który zostawiliśmy u Ciebie w pokoju?- zaśmiał się
   - Nawet się za to nie zabrałam- usiadłam na brzegu łóżka
   - Co cię do nas sprowadza?- zapytała Dess. Zamyśliłam się na krótką chwilkę.
   - Przyszłam wam oznajmić, że idę do naszego wujaszka, prosić o wyjazd- westchnęłam.
   - Miło było Cię poznać siostrzyczko- pomachał mi i dalej oglądał mecz. Dess rzuciła w nim metalowym cyrklem, niestety ten w odpowiedniej chwili go złapał i zmiażdżył.
   - Ej! To był mój ulubiony cyrkiel- zapiszczała Destiny
   - O, jak mi przykro- odparł sarkastycznie Chad. Destiny zgrzytała zębami patrząc na swojego "mena". Podeszłam do drzwi.
   - Powodzenia Bella- zawołała za mną Dess, kiedy zamykałam drzwi.
   Stwierdziłam, że nie ma na co czekać i najwyższy czas ruszyć na spotkanie z wujkiem. Westchnęłam i powolnym krokiem ruszyłam w stronę gabinetu jednego z Wielkiej Trójki.
   Nie spieszyło mi się za bardzo. Nagle rozdzwonił się mój telefon. Pośpiesznie wyjęłam go z kieszeni i zerknęłam na wyświetlacz. Nathalie. Uśmiech od razu wpełzł na moje usta. Już tak dawno z nią nie rozmawiałam.
- Słucham.
- Siemanko Belluś. Co tam w szerokim świecie słychać? 'Młoda Para' już wróciła? Jak było? -
zasypała mnie pytaniami.
- Spokojnie, spokojnie. Po kolei. Jeszcze nie wrócili ale świetnie się bawią. U mnie w porządku, wróciłam do Edwarda. Tylko się nie czepiaj...
- Wiedziałam, że tak będzie. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wam szczęścia. Ty też życz mi szczęścia na nowej drodze życia.
- Jak to!? Powiedzieliście sobie 'tak'? Nigdy ci nie wybaczę, że mnie przy tym nie było...-
zaczęłam ją oskarżać.
- Już się tak nie bulwersuj. Jeszcze będziesz miała okazję być na moim ślubie, bo rozstałam się z Damonem.
- Ciężko za tobą nadążyć -
westchnęłam do słuchawki
- A tak na marginesie też jestem w Paryżu.
- Też na podróży poślubnej? - Teraz obie śmiałyśmy się pełną parą.
- Miło widzieć cię w tak dobrym humorze, Nathalie -
usłyszałam męski głos po drugiej stronie, a zaraz potem:
- Bells muszę kończyć, pa

Ot, tak bez żadnego pożegnania rozłączyła się. Taka jest moja kochana Nath, nieprzewidywalna i sarkastyczna do bólu, a także kochana i opiekuńcza...dla mnie. Szczerze to nie wzruszyło mnie to, że już nie jest z panem "czarny dodaje mi mroczności" lub "wszystkie laski na mnie lecą". Nie lubiłam go, ale znosiłam go dla Nath. 
Ciekawi mnie też po co poleciała do Paryża?...
Jednak nie mogłam się nad tym dłużej zastanawiać, bo dotarłam pod gabinet Ara. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
- Proszę- usłyszałam po chwili czekania. Raz kozie śmierć- pomyślałam i weszłam do pomieszczenia. Zamknęłam cicho za sobą drzwi. Pokój był utrzymany w ciemnych kolorach. Pod ścianami stały rzędy regałów z książkami. W rogu pokoju palił się kominek, a w odległym kącie pokoju stało biurko, a za biurkiem siedział, nie kto inny jak Aro.
Kiedy podeszłam blirzej  Arko podniósł na mnie swoje czerwone oczy i uśmiechną się promiennie.
- Isabello- powiedział przeciągając "S"- Co Cię to do mnie sprowadza?- Nabrałam powietrza w płuca, tak jakby miał to być mój ostatni oddech. Odważnie podeszłam do masywnego biurka z ciemnego drewna. Czerwone oczy wuja świdrowały mnie na wylot i przez to nie mogłam się wysłowić- Słucham Bello. Dla Ciebie zawsze mam czas- uśmiechną się, co przeraziło mnie jeszcze bardziej.
Nie peniaj siostra! Wszyscy jesteśmy z tobą...w bezpiecznej odległości od gabinetu, ale grunt, że jesteśmy.
Usłyszałam w głowie głos Chada. Jednak nie ma to jak wsparcie najbliższych...
- Więc Iso?- ponaglił mnie Aro
- Chcemy wrócić do domu!- wyrzuciłam z siebie te 4 słowa z szybkością pistoletu maszynowego. Zamknęłam oczy oczekując najgorszego. Usłyszałam jedynie westchnienie i dźwięk odkładania długopisu. Powoli otworzyłam jedno, a potem drugie oko. Aro patrzył na mnie przenikliwie, normalnie jakby chciał mnie rozebrać spojrzeniem. Nie no Bello, ależ ty masz głupie myśli.
- Cóż, nie ukrywam, że wiedziałem, że to stanie się prędzej czy później- nie śmiałam się odezwać. Bałam się- Wiedz, że mogę Was zmusić do zostania tutaj...- spięłam się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe-...ale nie zrobię tego- dodał po chwili namysłu. Wstał od biurka i zaczął przechadzać się po gabinecie. Wodziłam za nim wzrokiem czekając na ciąg dalszy jego wypowiedzi- Chcę mieć waszą lojalność i pewność, że wrócicie, kiedy będziemy tego potrzebować..., a będę Was potrzebował już niedługo- ostatnie zdanie wypowiedział jakby do siebie, nie wiedziałam o co może mu chodzić. Z resztą, kto nadąży za 800-letnim wampirem?
- Więc, pozwalasz nam odejść?- zapytałam, mój głos był bardzo cichy, sama nie wiem dlaczego. Moje nerwy powoli zaczęły puszczać i zaczęłam się nawet odrobinę rozluźniać, ale ciągle miałam się na baczności.
   Aro powoli odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie od stóp do głów swoim krwistym spojrzeniem,
- Tak Bello, pozawalam Wam opuścić mój zamek i wrócić do Forks- odetchnęłam z ulgą- Niemniej jednak, pamiętaj, że macie być na każde moje żądanie.
- Tak będziemy o tym pamiętać.
-Więc teraz odejdź i ciesz się wyjazdem razem z rodziną- uśmiechną się i odwrócił z powrotem w stronę kominka. Ja tymczasem szybko wybiegłam z gabinetu w obawie, że odwoła wszystkie swoje słowa. Kiedy byłam w bezpiecznej odległości pozwoliłam sobie na uśmiech.
   W połowie korytarza prowadzącego do głównego holu dopadła mnie Heidi.
- Już mnie opuszczasz?- zapytała z wyrzutem.
- Przepraszam- powiedziałam przytulając ją- Ale ja jeszcze sama nie wiem czego chcę.
- Będzie mi Ciebie cholernie brakować!- powiedziała i mocno mnie przytuliła- Wybacz. Muszę iść po "obiad"- popatrzyła na mnie swoimi dużymi oczami.
- Jane, nie będę Cię zatrzymywać.
- Pamiętaj, żeby się ze mną pożegnać!- zawołała na odchodnym. Posłałam jej uśmiech i ruszyłam w stronę pokoju Olivii i Ksawerego.  Weszłam bez pukania i stanęłam w progu. W całym pokoju walały się ubrania i inne bzdety.  W całym tym szale zdążyłam ujrzeć Olivie i Alice w garderobie z walizkami.
- Co wy robicie?- zapytałam lawirując między ubraniami i jakimiś drobiazgami.  Jak na rozkaz podniosły na mnie wzrok.
- Alice przewidziała, że Aro się zgodzi na nasz wyjazd, więc zaczęliśmy się pakować. Do Dess teraz też nie wchodź, bo zastaniesz to samo co tu, a jeśli chcesz wiedzieć gdzie są chłopki to musisz ich sama poszukać, bo wygoniłyśmy ich zaraz jak Alice miała wizje- wyrzuciła z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.
- To ja wam nie będę przeszkadzać- powiedziałam i oddaliłam się do swojego pokoju by się spakować.
  Kiedy weszłam do siebie, moim oczom ukazała się libacja alkoholowa w wykonaniu moich braci, a towarzyszyli im bracia Cullenowie. Chłopaki chyba nawet nie zauważyli, że weszłam, bo dalej grali na X-Boxsie i popijali MOJEGO Burbona! O nie takiej rozpusty to nie będzie.  Szybko przeszłam przez pokój i stanęłam na środku, centralnie zasłaniając im telewizor.
- Zjeżdżaj grubasie! Właśnie bijemy rekord!- Warkną Chad i zaczął się wiercić by tylko ujrzeć ekran. Ja tym czasem bezceremonialnie odłączyłam telewizor z prądu i zaczęłam machać wtyczką.
- Zginiesz marnie! - warkną Ksawery i rzucił się na mnie razem z Chadem. Cullenowie przypatrywali się temu z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Tymczasem ja tarzałam się z chłopakami po całym pokoju. Dałabym im radę w chwili kiedy tylko mnie tknęli, ale nie chciałam by się załamali tym, że dziewczyna ich pokonała.
Tymczasem moi bracia wpadli na genialny pomysł wywieszenia mnie przez balkon. Chwycili mnie, jeden za nogi drugi za ręce i poszli na balkon.
- Nawet tego nie próbujcie!- krzyknęłam
- Mówiłem:  "Zginiesz marnie"- powiedział lekko Ksaw.
- Może by ktoś wywabił mnie z opresji?- zapytałam z kpiną, jakby to nie było oczywiste, że czekam na pomoc któregoś z Klanu Cullen
- Wybacz Bells, ale tak przyjemnie się na to patrzy- zaśmiał się Emmett. Nie no po prostu super, nikt nie ma zamiaru mi pomóc, nawet mój facet, siedzi na kanapie i tylko michę zaciesza, nie no zero wsparcia. Zaczęłam się trochę szarpać, ale wiedziałam, że w tej pozycji nie mam najmniejszych szans.
- Czy moglibyście mnie wreszcie puścić?!- zapytałam już lekko poirytowana.
- Jak myślisz bracie, spełnić prośbę naszej "kochanej" siostrzyczki- zapytał Chad z kaleczonym arystokrackim akcentem.
- Nie zrobicie tego!- zaśmiałam się zakładając ręce na piersi, musiało to komicznie wyglądać, bo Cullenowie, nie mogli się opanować
- Nas nie znasz?- zapytał Ksaw i w tym momencie....puścili mnie! Z piątego piętra! Nie no trzeba mieć nieźle we łbie nasrane, żeby zrobić coś takiego. Po paru sekundach lotu, wpadłam w drzewo. Super, teraz we włosach mam pełno gałązek i listków.
- Jak miło jest na to popatrzeć- zaśmiał się Ksaw.
- Z braćmi Swan się nie zadziera!- dodał Chad, odwrócili się i z powrotem weszli do pokoju. I jak tu wytrzymać pod jednym dachem z takimi oszołomami? Dziwnie, że jeszcze nie zwariowałam.
   Chciałam zeskoczyć z drzewa, ale chyba zaczepiłam o jakąś gałązkę, bo chwilę się z tym szarpałam. Kiedy w końcu udało mi się szarpnąć i uwolnić się, straciłam równowagę i runęłam na ziemię. Szybko się podniosłam i z resztkami godności ruszyłam ku zamkowemu wejściu. Ciuchy miałam potargane, a we włosach pełno liści i małych gałązek. Przy bramie stali dzisiaj Felix i Dimitri. Wiedziałam, że będą mieli ze mnie niezłą polewkę. Kiedy przechodziłam obok nich wiedziałam, że nie obędzie się, bez jakiegoś złośliwego komentarza
- Tylko jedno słowo, a będziecie wyglądać gorzej ode mnie- powiedziałam przechodząc obok nich. Kiedy odeszłam kawałek usłyszałam tylko ich stłumiony chichot.
Pośpiesznie udałam się do swojego pokoju, który jak się okazało był już pusty. Hm...nawet po sobie posprzątali. Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam w stronę garderoby, by doprowadzić się do porządku.

25min późnej

Uff...zajęło mi to trochę czasu, ale udało się! W moich włosach nie ma już żadnych nieproszonych gości.
Jeszcze raz popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnęłam się do siebie.
Po chwili opamiętałam się, z górnych półek ściągnęłam moje walizki i zaczęłam pakować wszystkie swoje ubrania i inne dodatki. W między czasie dokładałam jeszcze książki, płyty i inne takie. Za piątym kursem garderoba-sypialnia zorientowałam się, że nie jestem sama. Na łóżku leżał, z rękami za głową, Edward. Postanowiłam się z nim trochę podroczyć. Popatrzyłam na niego z pogardliwym wyrazem twarzy, a jego uśmieszek od razu spełzł mu z twarzy, szybko podniósł się do pozycji siedzącej, patrząc mi głęboko w oczy.
- Jesteś na mnie zła?- zapytał delikatnie i jakby ze skruchą (?). Hm. Czuje przede mną respekt. Bardzo dobrze. Niech się mnie trochę boi. Z udaną nonszalancją podeszłam do biurka zgarniając z niego laptopa i komórkę.
- Hm, zastanówmy się? Która dziewczyna nie była by zła po tym jak wyrzucono ją przez balkon z piątego piętra i po fatalnym upadku na drzewo i 25 minutowym wyciąganiu z włosów przeróżnych gówienek?- patrzył na mnie dziwnie, chyba powstrzymywał się by mnie nie wyśmiać- Chyba umiesz odpowiedzieć sobie na to pytanie- powiedziałam i weszłam do garderoby, która wyglądała jakby przeszło tam Tsunami. Włożyłam jeszcze kilka rzeczy do walizki, a kiedy się podniosłam, ramiona Edwarda oplotły mnie od tyłu, a nos zanurzył w moich włosach.
- Przepraszam, że nie wybawiłam Cię z opresji- szepnął
- Słabo naśladujesz rycerza, radziłabym nad tym popracować- powiedziałam wtulając się w jego tors. Było miło. I like.
- To co? Wybaczysz mi?- ponowił pytanie.
- Zastanowię się- błyskawicznie odwrócił mnie do siebie i głęboko pocałował- Czy ty próbujesz mnie przekupić?- zapytałam unosząc jedną brew do góry.
- A czy to coś dało?- zapytał z miną niewiniątka.
- No tak trochę.
- To tak: Było to przekupstwo- uśmiechną się i mocno mnie przytulił- Cieszę się, że wracasz ze mną do domu.
- Tak ja też- powiedziałam-Masz ochotę mi pomóc?- zapytałam.
Edward szybko omiótł wzrokiem cały pokój i skrzywił się nieco.
- Wybacz kochanie, ale nie- uśmiechną się i wyplątał się z moich objęć.
- Zapamiętam to sobie- powiedziałam wskazując na niego. Ten tylko uśmiechną się jak głupi do sera i podszedł do drzwi.
- Powodzenia z pakowaniem. Kocham Cię- powiedział i wyszedł, zostawiając mnie z tym całym Chaosem.


4h Później 

Ostatni raz spoglądam na zamek.
W duchu cieszę się, że wracam do prawdziwego domu, ciężko mi było pożegnać się z przyjaciółmi, ale obiecali mi, że będą mnie odwiedzać, więc trzymam ich za słowo.
- Chodź już Bello bo spóźnimy się na samolot- zaświergotała Olivia, przechodząc obok mnie i zaraz wsiadając do samochodu. Rzuciłam ostatnie spojrzenia na zamek, wsiadłam do auta i odjechałam za resztą mojego rodzeństwa, a za mną jechali Cullenowie.

***

Po załatwieniu wszystkich spraw na lotnisku, ustalenia kiedy sprowadzą nasze auta i odprawie, ruszyliśmy w kierunku samolotu.
- Cieszę się, że wracamy- powiedział Edward trzymając mnie za rękę i uśmiechając szeroko.
- Ja też- odparłam i weszłam po schodach do wnętrza. Sprawnie zajęłam miejsce między Olivią, a Dess. Miałam ochotę z nimi trochę pogadać. Edward chyba nie był zadowolony, z tego, że usiadałam z moimi siostrami.
Po chwili stewardessa oznajmiła, że czas przygotować się do startu. Zapięłam pasy i w spokoju czekałam na start.

***

Muszę przyznać, że razem z dziewczynami mam niezły ubaw. Ciągle patrzymy na chłopaków, którzy z marnymi skutkami próbują odgonić do siebie namolne stewardessy. Cudnie się patrzy na ich starania, a oni co chwila na nas zerkają oczekując na naszą rekcję.
Hahaha....Taka beka.
W takiej atmosferze upłynął nam cały lot. Musiałyśmy się opanować gdy stewardessa kazała nam ponownie zapiąć pasy, bo zbliżamy się do lądowania.



***

-  To nie wcale nie było zabawne- powiedział Chad w hali przylotów gdzie czekaliśmy na nasze bagaże (a było ich sporo). Razem z dziewczynami nie mogłyśmy się powstrzymać od śmiechu.
- Wręcz przeciwnie- zaśmiałam się- To było komiczne.
- Żałujcie, że nie widzieliście min tych lasek, kiedy odsyłaliście je z kwitkiem- dodała Destiny.
- Cóż, po prostu wiedzą jaki towar jest dobry- skomentował to Ksawery, ale zaraz dostał po głowie od Olivii
- Ej, a to za co?!
- Za miłość do Ojczyzny i chęć do życia- odparła lekko- Bierz torby kocie- zaśmiała się i ruszyła w stronę parkingu. Ksawery patrzył jeszcze za nią z głupią miną
- Lepiej rób co Ci karze, bo będziesz miał zakaz wstępu do sypiali- zaśmiał się Chad, klepną go w ramię i sam ruszył po torby swoje i Dess. Ksaw niewiele myśląc zrobił to samo, a zaraz po nim ja. Cieszyłam się, że jestem już w Seattle, bo stąd już niecała godzina drogi do Forks.
- Pomogę Ci- zaoferował się Edward nie wiadomo skąd pojawiając się obok mnie.
- Jestem samodzielna. Poradzę sobie- powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia, a Edward za mną.
- Coś chyba mnie unikasz- zagadną- Całą podróż siedziałaś z Olivią i Dess, a na mnie nawet nie spojrzałaś- O czym ona gada? Chyba mu się poprzestawiało pod tą bujną czuprynką
- Zdaje Ci się- odparłam- A po za tym, czy jest coś złego w tym, że lubię spędzać czas z moim rodzeństwem?- zapytałam wychodząc z budynku i kierując się w stronę Jeepa Chada.
- Nie. Nie ma w tym nic złego- odparł z wymuszonym uśmiechem. O co mu chodzi? Przecież to, że z nim jestem nie świadczy o tym, że jestem jego na wyłączność. Bella i Edward zawsze i wszędzie, całując się i migdaląc. O nie! Ja nie z tych.
I tak rozmyślając doszliśmy do samochodu, w którym siedziało już całe poje rodzeństwo. Szybko wrzuciłam walizki na pakę, auta i odwróciłam się. Edward stał za mną obserwując każdy mój ruch. Trochę mnie to krępowało.
- Do zobaczenia- powiedziałam szybko, dałam mu całusa w policzek i zniknęłam w ciepłym wnętrzu samochodu. Usadowiłam się między siostrami, wsadziłam słuchawki w uszy i tak ruszyliśmy do domu. 


***


Po około godzinnej jeździe zajechaliśmy pod dom, a tam czekała na nas niespodzianka w postaci...Rodziców!
Szybko wybiegliśmy z samochodu i rzuciliśmy się na nich. Oni z uśmiechem przygarnęli nas do siebie.
- Co wy tu robicie?- zapytał Ksaw, kiedy się od siebie odsunęliśmy.
- Postanowiliśmy nieco skrócić naszą podróż i wrócić do domu wcześniej- oznajmiła pogodnie Serena.
- Nie mogliście nas uprzedzić?- zapytała z wyrzutem Olivia.
- Co to by była z niespodzianka gdybyście wiedzieli- zaśmiał się James i poczochrał włosy Olivii
- Tylko nie to pisnęła- wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- No to co ferajna!- krzykną James- Witajcie w domu!
- Grupowy misiek- krzykną Chad i znów się przytuliliśmy. Takie momenty właśnie kochałam. Może się to wydawać jakieś przesłodzone, ale mam to gdzieś!
Kocham moją zwariowaną, pokręconą i szaloną rodzinkę! 
Bo rodzina jest najważniejsza!

---------------------------------------------------------------------

Przepraszam za tak długą nieobecność.
Nie będę się wam tłumaczyć, bo moje tłumaczenia są zawsze takie same.
Teraz pozostaje mi przeprosić i zapytać czy rozdział się podoba :)

Komentujcie. Jest to dla mnie ogromnie ważne :)

Pozdrowionka ;) Ruda Weasley :*

środa, 9 października 2013

Przepraszam + Wyjaśnienie

Wiem, że pewnie jesteście na mnie źli za to, że nie wstawiam rozdziału, ale mam naprawdę sporo na głowie.
Nauczyciele nie dają nam chwili wytchnienie i przez większość czasu siedzę z nosem w książkach i mam mało czasu, żeby pisać. Czuje się okropnie z tego powodu.
Do tego moja "wspaniała" szkoła wymyśliła sobie zajęcia modułowe: artystyczne i sportowe i dwa dni w tygodniu siedzę w szkole do 16, więc proszę o wyrozumiałość.
Rozdział jest pisany, powoli, powoli, powoli, powoli, ale jednak coś tam szrajbuję. Może być tak, że pojawi się jeszcze w tym miesiącu :)

Jest jeszcze jedna sprawa....  Historia Belli i Edwarda powili dobiega końca :(
Historia zakończy się 50 rozdziałem. 
I to nie jest tak, że już mi się nie chce. Po prostu zauważyłam, że moje notki są coraz słabsze i postanowiłam to skończyć, bo lepiej nie pisać nic, jeżeli ma być to kiepskie.

Pozdrawiam ;) Ruda Weasley :*

sobota, 21 września 2013

Konkurs, konkurs....i po konkursie

Zawiodłam się na Was.
Nikt nie zechciał wziąć udziału w moim konkursie, jest mi z tego powodu przykro.
W związku z tym notka nie pojawi się. I nie wiem kiedy ją wstawię.
Jestem zawiedziona...

Ruda Weasley

niedziela, 8 września 2013

38. Oszukać przeznaczenie

Nathalie to jest postać wykreowana prze mnie i mam wolną rękę w związku z nią. Postanowiłam skomplikować jej trochę życie, o czym możecie przekonać się w poniższym rozdziale. Nath pokaże dobre i złe stony ale mam nadzieję, że wam się spodoba. Miłego czytania :)

Taśka

----------

38. Oszukać przeznaczenie.

Oczami Nathalie:
    Była lekka mżawka. Krople deszczu spływały po mojej białej twarzy. Wydaje się to niemożliwe ale jeszcze bledszej niż zwykle ze zdenerwowania. Wielkie chmury krążyły mi nad głową, niebo płonęło szarością jak gdyby miało zaraz pęknąć. Deszcz wydawał się coraz cięższy, napięcie wzrastało, byłam coraz bliżej. Muszę dostać to po co idę. MUSZĘ! Przeszedł mnie dreszcz. Wiem, że w moim stanie to nie możliwe ale przeszyło mnie coś podobnego.
     Skręciłam w ciemną uliczkę był już zmrok ale bladej twarzy na jej końcu nie sposób było nie zauważyć.
- Spóźniłaś się - powiedział pokazując kły jakiś tam wampir, właściwie sługus, nie pamiętam jego imienia. Ale mam się bać? Serio?
- Sorry, korki były na mieście, Londyn to tłoczne miasto nawet w taką pogodę. - Zależy mi tylko na jednym więc wysiliłam się na dość życzliwy ton. - Ale widzę, że się nie nudziłeś. - Na ustach miał krew. Słysząc moje słowa, wyszczerzył się i oblizał wargi.
- Hm... smacznie robi się z tobą interesy.
- Masz? - zapytałam desperackim głosem.  Wyciągnął białą kopertę, wyrwałam mu ją z błyskiem w oczach.
- Skoro już masz to co chcesz to może powiesz mi jak udało Ci się załatwić taką wyżerkę? - Tak, tak to ja jestem odpowiedzialna za śmierć kolejnych osób ale przynajmniej się najadł ten  tu. To wcale nie jest trudne namówić kilka osób na 'kolację'. I wcale nie ukrywałam faktu, że to oni mają być daniem głównym. Podchodzisz do takiego desperata mówisz mu, że w ten dzień, o tej godzinie, w tym miejscu mogą spotkać, prawdziwego, najprawdziwszego wampira. Gratis jest taki, że mogą zostać jednym z nas ( kruczek jest taki, że umrą ale nie będą żywymi trupami ). Niektórzy przychodzą i kończą jako posiłek, a inni zachwycają się, że spotkali wampira - mnie. Piszą o tym książkę ale ludzie to jest rasa małej wiary więc wszyscy uważają taką osobę za wariata i biedaczek musi z tym żyć.
- Z naszą urodą to nie jest trudne - uśmiechnęłam się uroczo, odwróciłam  i pomachałam.
        Szłam już wzdłuż głównej ulicy prowadzącej do luksusowego apartamentu, który wynajęliśmy z Damonem. Po powrocie z Włoch pojechałam odwiedzić ojczyznę. Spędziłam trochę czasu w Walii z Adrianem. Damona oczywiście z nami nie było, nadal nie wiem dlaczego mój brat tak bardzo nienawidzi mojego narzeczonego i odwrotnie.
         W Walii znów poczułam się świetnie, z Adrianem szaleliśmy jak dawniej. Nie rozdrapywaliśmy starych ran. Z ludzkiego życia pamiętam mało ale w głowie mam scenę jak  jako dzieci bawimy się w berka. Przepełnia mnie miłość. I nie mam pojęcia dlaczego robię się taka wrażliwa. Muszę wyluzować. Ale dzisiaj czeka mnie jeszcze jedna misja. Jedna z tych samobójczych. Jak się nad tym zastanowić to chyba nie jestem aż taka wrażliwa. Ale nie lubię się oszukiwać, a nad tą sprawą myślałam już dłuższy czas.
          Weszłam do mieszkania mokra, mocząc wszystko w koło. Przebrałam się w suche ubrania. Spakowałam najważniejsze rzeczy do niewielkiej torby i udałam się do salonu, w którym Damon rozwalony na kanapie oglądał TV. Nie co innego jak wybory miss, śliniąc się to kawałka szyby niemiłosiernie. Przewróciłam oczami.
- Musimy pogadać.
- Nie teraz - marudził.
- Jasne, poczekam. - Niech ma odrobinę szczęścia chłopina. Usiadłam na kanapie obok niego. Założyłam ręce na piersi i jednak zirytowana jego zachowaniem cierpliwie czekałam. Minęły może 2 minuty. Wzdychałam może jakieś 20 razy. Koniec dnia dla zwierzątek. Wstałam, zgasiłam sprzęt. I już miałam powiedzieć to co leży mi na sercu od kilku tygodni kiedy ten idiota musiał mi przerwać:
- I niby to co chcesz mi powiedzieć jest ważniejsze niż wybory miss? - Zdenerwowałam się, postanowiłam użyć swojej najskuteczniejszej broni, czyli sarkazmu:
- Oczywiście, że nie. Ale może chcesz żebym przekazała ci tę w ogóle nie istotną wiadomość, że się ROZSTAJEMY. - Może to niezbyt delikatne ale ostatnie słowo wypowiedziałam głośno i wyraźnie. Zamurowało go. Nie jest tak, że mi na nim nie zależy. Trochę zależy ale go nie kocham. Było fajnie ale to powinno się skończyć. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że on też mnie nie kocha, Elena dalej jest najważniejsza.
         Nie może nic z siebie wydusić. Podałam mu pierścionek i dodałam:
- I tak to pewnie była podróba. - Z tymi słowami wzrok mu się wyostrzył, patrzył na mnie jakby chciał zabić. Właściwie tak właśnie było, cóż nie dziwie się moja uwaga był niezbyt subtelna. Ale pocieszenie jest takie, że chociaż wzbudziłm w nim jakieś emocje.
- Nie masz żadnych uczuć.- No nie... I on serio myśli, że to mnie ruszy? Słyszałam to setki razy i to raczej jest prawda. Są wyjątki ale niewiele. Mimo wszystko mam jakieś tam poczucie własnej wartości i trzeba się rozstać w zgodzie, co najmniej tak zawsze gadają te inteligentne babki z filmów romantycznych. Westchnęłam. W sumie dużo razem przeszliśmy.
- Posłuchaj, po co się oszukiwać? Prędzej czy później to i tak by się stało. Ty kochasz Elenę...
- To przez tego bliźniaka? Czy twój kochany braciszek nawciskał ci jakiś głupot? - krzyczał.
- Nie. To jest tylko i wyłącznie moja decyzja, jakbyś nie pamiętał to jestem już duża i sama mogę decydować z kim i kiedy się spotykam. - Wróciłam do sypialni po torbę i szłam w stronę drzwi wyjściowych kiedy obok nich stanął mój ex narzeczony ze smutną miną i dopiero teraz doszło do mnie, że go zraniłam, co prawda mi szybko przejdzie ale dla niego to może nie być takie łatwe. Elena też go zostawiła, w dodatku dla jego brata. Zraniona duma i te sprawy.
- Dlaczego mnie zostawiasz? - zapytał całkiem poważnie, bez złości czy pogardy.
- Przeżyliśmy razem dużo fajnych chwili i z pewnością ich nie zapomnę - kłamałam, na pewno niektórych nie zapomnę ale głowy nie dam sobie uciąć - ale nie jesteśmy dla siebie stworzeni...
- Ty nie wierzysz w przeznaczenie.
- Nie ale po prostu czuję, że tak będzie lepiej. - Zawsze uważałam, że lepiej powiedzieć 'nie kocham cię' niż wciskać takie beznadziejne kity ale jakoś trudno było mi tak prosto z mostu... Kiedy stoi tak przede mną, bez żadnej maski chama, aroganta, wydaje się podatny na wszelkie ciosy i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to jest podstawowa rzecz, która nas łączy, że to nie jest tak, że nie mamy w ogóle żadnych uczuć. Spojrzałam na niego z miłością. Tak z miłością. Darzę go uczuciem ale nie takim jak para kochanków ale takim jak przyjaciela. Teraz to do mnie dotarło. Uśmiechnęłam się ładnie i pocałowałam ostatni raz. Kiedy już się oderwaliśmy od siebie posłałam mu ironiczny uśmieszek, odpowiedział tym samym i już oboje byliśmy sobą.
- Powodzenia, przyjacielu.
- Żegnaj, szalona Nathalie. - I jeszcze jeden ironiczny uśmiech i spadam.
          Z pewnym żalem jechałam przez Londyn nowiutkim BMW.  Stanęłam obok mostu, na obrzeżach miasta. Wysiadłam, nabrałam powietrza w płuca. Z prawej kieszeni wyciągnęłam zapalniczkę i papierosa. Był zgnieciony, bo do kieszeni wrzuciłam go luzem, widniał na nim czarny, mało czytelny napis  'I tak umrzesz na raka płuc' wykonany przez Adriana. Uśmiechnęłam się, Ach, my niepoprawni optymiści. To u Waters'ów rodzinne. Włożyłam do ust mojego 'zabójcę' i próbowałam użyć zapalniczki, nic, drugi raz, dalej nic. Dopiero za trzecim razem pojawił się ogień. Zaciągnęłam się, dym pieścił moje płuca. Wypuściłam pokaźną ilość i powtarzałam czynność aż do wypalenia tytoniu. Kiedy skończyłam sięgnęłam do lewej kieszeni. W ręku trzymałam białą kopertę, w której była również biała kartka. Rozłożyłam ją, ujrzałam starannie napisane słowa: Paryż. Jellal Lewis.
- Francjo szykuj się, nadchodzę.

***
          Wylądowałam w Paryżu. Po wydostaniu się z zatłoczonego lotniska kupiłam butelkowo zielonego Bentleya. Nie wiedziałam gdzie szukać więc zatrzymałam się na parkingu obok parku, ze świetnym widokiem na wieżę Eiffla.
          Minęły już trzy godziny, a ja dalej w takiej samej pozycji siedziałam i nie miałam pojęcia gdzie szukać. Dobrze, że się najadłam jeszcze w Londynie. Matko, jak ja nienawidzę takich bezproduktywnych dni... Poczekałam jeszcze moment aby się całkiem ściemniło, żebym nie musiała zakrywać ciała.
           Wreszcie wolna, wyszłam z samochodu i zrobiłam wyliczankę w którą stronę iść. Prawa? Czy lewa? Prawa? Lewa? Lewa? Prawa? Lewa. Nie przyjechałam tu żeby podziwiać urok Paryża po zmroku ale co mi innego zostało? Wszystkie znane mi wampiry z Paryża wyjechały, zginęły lub są moimi wrogami. Nie mam u kogo zaczerpnąć informacji. Nie szczególnie pamiętam nazwę knajpy dla naszej rasy, drogi tym bardziej. Nawet jeśli, to co mi z nazwy? Ludzie i tak jej nie znają.
             Minęłam kolejny klub, restauracje, hotele.  W końcu trafiam na kasyno. I wreszcie jakieś ciekawe miejsce.
              To nie jest jedno z tych luksusowych lokali, zapuszczona melina i szczerze wątpię czy kobiety tu zaglądają. A na zewnątrz wyglądało przyzwoicie. Barmani wiedzą wszystko więc szybko podeszłam zamówić coś mocniejszego. Obserwowałam czy nie ma tu jakiegoś 'nieżywego' kiedy barman zagaił:
- Szukasz kogoś? - Wyglądał jak chłopak z kółka szachowego. Nie... trochę przesadziłam jak miły i wrażliwy chłopak, którego przedstawia się rodzicom, zaprasza się go na kolację do domu, a on chwali dania mamy. Kompletnie tu nie pasuje. Wydaje się, że jest niegroźny ale niespecjalnie ufam nieznajomym, choć gdyby nie znał Lewisa to co może się stać? Postanowiłam zaryzykować.
- Jellal Lewis. Przychodzi tu?
- Nie, niestety nie znam go.
- Szkoda - odpowiedziałam z ironią. Zniesmaczony chłopak odszedł. Zapaliłam dwa papierosy i wyszłam. I znowu jestem w martwym punkcie. Bez namysłu ruszyłam przed siebie i znów kasyno. To jest eleganckie ale tym razem to ja nie jestem przystosowana do tego miejsca.  Podarte dżinsy, skórzana kurtka, zniszczone trampki, rozwiane włosy ( choć ja osobiście uważam moją fryzurę za zaletę ). Pozytyw jest taki, że mam nowiutki t-shirt, ładny, pachnący. I raczej by mnie nie wpuścili ale manipulanci mają łatwiej.
             Wygrałam w 21 całkiem pokaźną sumę i postanowiłam wyjść gdyż nic nie przykuło mojej uwagi ( prócz przystojniaków w garniturach ). Jeden wyszedł za mną.
- Hej! Poczekaj. - Zatrzymałam się. Nieznajomy uśmiechnął się ładnie. - Może wypijemy razem drinka?
- Oczywiście. - że musisz być moim posiłkiem, dodałam w myślach.
- Jesteś z...?
- Walii.
- Nie wiedziałem, że macie tam takie piękne kobiety. - Zatrzymał się, za plecami miał ślepą uliczkę to doskonała okazja.
- To czas się o tym przekonać. - Z tymi słowami popchnęłam go w głąb uliczki i ugryzłam. Krew sączyłam powoli, nie lubię się śpieszyć jeśli chodzi o jedzenie. Zostawiłam martwe ciało mężczyzny i odeszłam.

***

            Drugi dzień w Paryżu jak się okazało był tym szczęśliwym. Podwójnie szczęśliwym.
            Zaczęło się rozjaśniać ale dzień zapowiadał się pochmurny więc bez wszelkiej dodatkowej garderoby spacerowałam Paryskimi ulicami.
             Dobra Nathalie, trzeba się skupić. Kogo tu znasz? Na pewno ktoś jest. Ooo, jaka piękna sukienka. Nie, nie, nie. Nie skupiaj się na kawałku jakiejś szmatki. Ale za to jakiej ładnej. Rozmarzyłam się i postanowiłam nie działać wbrew sobie i kupiłam sukienkę. Zadowolona wyszłam ze sklepy i przypomniałam sobie. Dan!
              Już pod domem wspólnego znajomego, mojego i Damona miałam przeczucie, że będzie dobrze. Zapukałam, bo dzwonek nie działał. Po chwili drzwi się otworzyły. Stał w nich napakowany wamp z dziwnie zgolona głową. Groźnie spojrzał po czym uśmiechną się i radośnie zawołał:
- Nathalie! No niech cię uściskam. - Prawie zgniótł mi żebra. Taki właśnie jest Dan. Z jednej strony groźny, a drugiej pozytywny i niezbyt inteligetny ale tę jedną wadę jestem wstanie mu wybaczyć.
- No hej osiłku. - Uderzyłam go w ramię pięścią. - Zaprosisz mnie?
- Jasne właź. To jest Matt - przedstawił faceta siedząacego na kanapie.
- Cześć. Nie będę owijać w bawełnę. Mam sprawę.
- Oczywiście. Ale to zaraz. Gdzie masz Damona?
- Kiedy widzieliśmy się 3 dni temu był w Londynie.
- Czy... no, ten.... jesteście jeszcze razem?
- Nie. Muszę kogoś znaleźć. Mogę mówić przy nim? - Wskazałam brodą na Matta. Chłopak wyraźnie zainteresował się.
- Tak. - Dan spoważniał.
- Jellal Lewis. - Moi rozmówcy roześmiali się równo.
- Powiedziałam coś śmiesznego? - zapytałam.
- Dziewczyno, po co ci ten gość? - Matt po raz pierwszy się odezwał.
- Ptaszki ćwierkają, że może mi pomóc w ważnej sprawie. - Dan zauważył błysk w moich oczach i już wiedział, że coś knuję.
- Nathalie. On ci w niczym nie pomoże. Nie lubi współpracować.
- Spokojnie - uśmiechnęłam się zalotnie - ze mną będzie chciał pracować. Pomożesz mi go znaleźć? Może chociaż powiesz gdzie mogę go szukać?
- Zajmę się tym - Dan jest profesjonalistą - jutro, może za dwa dni odezwę się do ciebie. Daj mi swój numer. - Wymieniliśmy się telefonami i już stałam w drzwiach kiedy stary znajomy zapytał:
- Dlaczego się rozstaliście?
- Nasze drogi się rozeszły, czasem tak bywa - powiedziałam sarkastycznie.
            Rozluźniłam się trochę i dalej bez sensu spacerowałam. Promienie słońca lekko przemykały się przez chmury więc na głowie miałam czarny kapelusz. Z nudów wyciągnęłam komórkę, znalazłam numer Belli i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po jednym sygnale usłyszałam życzliwy głos przyjaciółki.
- Słucham.
- Siemanko Belluś. Co tam w szerokim świecie słychać? 'Młoda Para' już wróciła? Jak było? - zasypałam ją pytaniami.
- Spokojnie, spokojnie. Po kolei. Jeszcze nie wrócili ale świetnie się bawią. U mnie w porządku, wróciłam do Edwarda. Tylko się nie czepiaj... - Marudziła jak mała dziewczynka.
- Wiedziałam, że tak będzie. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wam szczęścia. Ty też życz mi szczęścia na nowej drodze życia.
- Jak to!? Powiedzieliście sobie 'tak'? Nigdy ci nie wybaczę, że mnie przy tym nie było...
- Już się tak nie bulwersuj. Jeszcze będziesz miała okazję być na moim ślubie, bo rozstałam się z Damonem.
- Ciężko za tobą nadążyć - skarciła mnie. Nie wiem czemu i tak nie lubiła mojego narzeczonego.
- A tak na marginesie też jestem w Paryżu.
- Też na podróży poślubnej? - Teraz obie śmiałyśmy się pełną parą.
- Miło widzieć cię w tak dobrym humorze, Nathalie - powiedział Sebastian, który nie wiem skąd zmaterializował się metr przede mną. Uśmiechnęłam się szeroko, że ja o nim zapomniałam?
- Bells muszę kończyć, pa - nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się. - Monsieur* Ganthier co za miłe spotkanie. - Trochę ironizowałam. Zaproponował mi ramię, przyjęłam je i poszliśmy dalej.
- Jestem zawiedziony, że nie powiadomiłaś mnie, że jesteś we Francji ale skoro już się spotkaliśmy to tak łatwo cię nie wypuszczę. - Posłał mi zabójczy uśmiech.
- Tylko pamiętaj, że jestem bardzo wymagająca. Musisz być dobrym przewodnikiem i gospodarzem.
- Oczywiście. Byłaś na wieży Eiffla? Ile już tu jesteś?
- Niewiele, drugi dzień. Nie, nie byłam.
- Musimy koniecznie na nią wejść.

***

        Obejrzeliśmy chyba wszystkie ciekawe miejsca w Paryżu, świetnie się przy tym bawiąc. W końcu Seba zaproponował:
- Może zatrzymasz się u mnie? - Wyczułam w jego głosie dziwną nutę i obawę, że jednak się nie zgodzę.
- Nie wiem, - udawałam, że się zastanawiam, aktorką jestem bardzo dobrą - a masz tam godziwe warunki dla takiej księżniczki jak ja? Nie na-wi-dzę wszystkiego co tanie i nie wystawne - machałam dłońmi. Francuz natomiast przewrócił oczami i powiedział:
- Mam nadzieję, że spełnię twoje warunki - mówił sarkastycznym tonem.- Choć, godzina jazdy przed nami, księżniczko. - Figlarnie do mnie mrugnął.

Po godzinie.

          Wysiadłam z Bentusia, a właściciel tej niesamowitej willi ze swojego samochodu.  Robi wrażenie ten jego 'domek'. Co prawda mam podobną rezydencję w Walli ale to co innego. Ten ma duszę.
- Wiesz mam większy... - droczyłam się.
- Wszelkie skargi i zażalenia przyjmuję do 15. Więc będziesz musiała wytrzymać tu do jutra.
           Okolica jest naprawdę ładna. Cicha i spokojna. Właściwie Sebek nie ma żadnych sąsiadów, bo mieszka niedaleko małej wioski pod Paryżem.
           Weszliśmy do środka i wrażenia bardzo pozytywne. Dużo przestrzeni, jasno, przejrzyście. Od razu spodobała mi się jego kanapa. Czerwona i stara, zawsze taką chciałam. Rozwaliłam się na niej i jest bardzo wygodna.
- Czuj się jak u siebie w domu. - Uśmiechnięty właściciel usiadł na fotelu obok.
- Mieszkanko po rodzicach pewnie? Znaczy... jasne, mogłeś sam się dorobić ale widać, że jest nie z tej epoki. Ile ty masz właściwie lat?
- Może pokażę ci dom i opowiem historię mojej rodziny?
- Dobra ale najpierw powiedz mi ile masz lat - zażądałam mierząc w niego palcem.
- Jeśli już musisz wiedzieć to 679.
- To pokaż tą swoją skromną chatkę, staruszku.
             Zwiedzaliśmy i rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że Sebastian stracił rodziców zaraz przed tym jak został zmieniony. Powiedział, że to dobrze, bo mniej bolało, nie czuł tak strasznego wewnętrznego bólu jak wtedy kiedy był człowiekiem. Bardzo tęskni. Ukuło mnie w serce, bo czuję to samo.
             Podobało mi się w pokoju muzycznym. On rzadko tam bywa, bo jak sam powiedział 'Mam wiele talentów ale śpiewanie i gra na instrumentach niestety do nich nie należą'. Poszliśmy do biblioteki, to dopiero dla mnie raj. To było dobre miejsce, żeby 'odpocząć'.
- Możesz jakąś wziąć - zaproponował widząc jak zachwycam się książkami. - Którą chcesz?
- Wszystkie - powiedziałam nie wychodząc z zachwytu. Tysiące, starych książek, ten zapach. Niesamowite.
- Okay, są twoje - zaśmiał się i usiadł. Postanowiłam uważnie mu się przyjrzeć. Nadal ma te piękne zielone oczy, rozbrajający uśmiech i nadal ładny. Idealnie skrojony garnitur, w którym widziałam go we Włoszech zamienił na niebieską koszulę i dżinsy. Wyszczerzył się jeszcze bardziej, chyba zauważył, że go obserwuję.
- Nie wiem co jest lepsze. To, że tak uroczo zachwycasz się książkami czy to, że z dziwnie łagodnym wzrokiem wpatrujesz się we mnie? - Uniósł brew, zadowolony z siebie.
- Książki są o wiele ciekawsze od człowieka. Z taką kolekcją powinieneś o tym wiedzieć - lekceważąco odwróciłam się do niego plecami i przejeżdżałam opuszkiem palca po grzbietach  idealnie ułożonych książek.
- Nie jestem człowiekiem.
- Świetna wymówka - przewróciłam oczami. - Wiesz o co mi chodzi.O istoty żyjące lub nie do końca żyjące - uściśliłam, żeby nie mógł się przyczepić.
- Jak na ciebie patrzę to nie jestem przekonany, że te kartki są bardziej interesujące od ciebie, a przeczytałem je wszystkie.
- Teraz usiłujesz zaimponować mi inteligencją?- postanowiłam wejść w grę.  Zagryzł dolną wargę i po chwili odpowiedział:
- Może -  Wróciłam do przeglądania książek, wybrałam jedną, potem podeszłam do okna i obserwowałam widoki czując na plecach wzrok. Dawno nie paliłam, zapragnęłam smaku dymu. Tym razem wyciągnęłam fajkę z napisem 'Czas jest najskuteczniejszym mordercą' zastanawia mnie jak Adrian to zmieścił? I czemu wypisuje mi ciągle coś o umieraniu? To przepowiednia? Nie ważne, zapaliłam.
- Na ślubie widziałem jak twój brat ciągle palił. To u was rodzinne?
- Tak. My, Waters'i wszyscy jesteśmy próżni, pewni siebie i lubimy palić.
- Zapamiętam.
- Widzimy się później. - Powiedziawszy to poszłam do wcześniej pokazanego mi pokoju. Odświeżyłam się. I położyłam na wielkim łóżku. Zaczęłam czytać książkę, którą wzięłam z biblioteki ale po 47 stronach odłożyłam ją i leżałam z zamkniętymi oczami. Sięgnęłam po stary dziennik ze swojej torby. Była w nim opisana, między innymi ta feralna jesień. W środku było zdjęcie. Stare, czarno białe. Z 1828 roku zrobione w Wallii. Przedstawiające trzech młodych ludzi. Dwóch mężczyzn i jedną kobietę. Podobieństwo między nimi było uderzające. Pewne siebie spojrzenia, nie niewinne uśmiechy i uczucie jakim siebie darzą postacie z fotografii. Może na pierwszy rzut oka ciężko to dostrzec ale ja wiem, że tak właśnie było. I znowu dopadło mnie to okropne uczucie o destrukcyjnej sile, ponownie rozrywało mnie od środka. Nathalie musisz się uspokoić. Wiem, że uda mi się i, że to co chcę zrobić jest słuszne.

***

        Mija już 4 dnień w domu Sebastiana, a 6 we Francji. Gospodarz dba o to bym się nie nudziła. Kąpiemy się w stawie, chodzimy na spacery po ogrodzie ( to wielki ogród, już 2 razy się w nim zgubiłam co zaowocowało tym, że Seba za każdym razem wybucha śmiechem kiedy sobie o tym przypomni. Uważa, że z moim wewnętrznym GPS'em jest coś nie tak i nie tylko z nim... Aż wzięłam sobie te słowa do serca... ), często odwiedzam bibliotekę i pokój muzyczny. Zdarzyło się, że poszliśmy razem na polowanie. Niestety musiałam zadowolić się zwierzętami. Jedna rzecz mnie martwi, a mianowicie to, że Dan nie dzwoni.
          Siedziałam w ogrodzie kiedy Ganthier położył się obok mnie na trawie. Oboje się świeciliśmy gdyż było tego dnia bezchmurne niebo i słońce obdarzyło nas swoimi promieniami.
- Musisz mi obiecać, że ty kiedyś, mam nadzieję, że nie tak w dalekiej przyszłości też ładnie się mną zaopiekujesz i pokarzesz Wallię.
- Jasne, jak się stąd wyniosę. A na razie się na to nie zapowiada, bo bardzo mi się tu podoba - powiedziałam przeciągając się leniwie.
- Nie wątpię, że ci się tu podoba. Mogę się założyć, że szczególnie mój ogród - znowu ze mnie kpił z tym zawadiackim uśmiechem. Dałam mu kuksańca w ramię i w tym momencie oboje usłyszeliśmy Back in Black AC/DC. Odebrałam telefon, dzwonił Dan.
- Sorry, że długo to trwało ale ciężko gościa namierzyć. Zaraz wyślę ci miejsce, w którym się spotkacie, dziś o 22.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Nathalie przyjaciółko trzeba sobie pomagać ale powiedz mi jaką masz do niego sprawę - prosił. - Zawsze miałaś głupie pomysły więc się martwię.
- Ej, ja już miałam kiedyś jednego tatuśka. Nie potrzebuję drugiego.
- Jak chcesz, tylko nie pakuj się w kłopoty. Możesz dzwonić jak będziesz czegoś potrzebować. I ostrzegam nie będę miał żadnych skrupułów, żeby zadzwonić do Damona - groził.
- Nie ma takiej potrzeby żebyś do niego dzwonił zresztą i tak się nie zainteresuje po tym jak go potraktowałam ale zawsze mogłam być gorsza. Mogłam dać mu skarpetkę i powiedzieć, że zgredek jest wolny. - Dan zaczął się śmiać i na pożegnanie dodał:
- Żal mi go. Cześć.
            Sebastian oczywiście słyszał całą rozmowę i nie obyło się bez pytań.
- Przyjechałaś tu w interesach? Myślałem, że dla przyjemności.
- Dla przyjemności też. Moja hipokryzja nie zna granic. Świętuję rozstanie w mieście zakochanych - zgrabnie ominęłam szczegóły, wstałam i dodałam. - Teraz muszę iść, widzimy się później - pomachałam mu uśmiechając się szeroko, odpowiedział smutnym uśmiechem, ledwo zauważalnym. Chyba liczył, że go wtajemniczę w moje plany ale na razie tylko ja o nich wiem i niech tak zostanie.
             Na umówione miejsce przyjechałam przed czasem. Jellal wybrał starą fabrykę na obrzeżach miasta. Robi się jak w tanim horrorze, zaraz będziemy się zabijać. Pfff...  Denerwuję się i to nie mało. Jednego jestem pewna. Lewis musi mi pomóc.
             Przyjechał na czas. W punkt 22 stał przede mną średniego wzrostu, szczupły mężczyzna. Z zadurzą ilością żelu na włosach. Miał może ok. trzydziestki. Ubrany był w czarny płaszcz do kolan. Jego fryzura była najlepsza. Ten zaczes do tyłu... Ale w jego spojrzeniu było coś zadziwiającego. Doskonale wie kim jestem, a mimo to był strasznie pewny siebie. To denerwujące, tym bardziej, że się nie boi. Jest pewien, że tylko on może mi pomóc ( taka była prawda, nikogo więcej nie znałam kto byłby wstanie podjąć się tego zadania ) i nic mu nie zrobię. Trzeba ostudzić ten zapał.
- Jellal, współpracuj, a nic ci się nie stanie. - Zaczął śmiać się na cały głos.
- Posłuchaj pijawko, gdybym miał dawać sobą manipulować każdemu lepszemu to nie chodziłbym po tym świcie. - Jeszcze jedno słowo, a zaraz spełnię twoje życzenie, powiedziałam w myślach.- A twoi koledzy zapewniali mnie, że nie pożałuję tego spotkania. - Bezczelnie odwrócił się i zmierzał do swojego samochodu, stanęłam mu w drodze.
- Posłuchaj wiem, że boisz się o swoje życie - wyczułam to - więc jak nie chcesz go stracić to bądź grzeczny. Wiem czego się boisz, będę wiedziała o każdej rzecz, osobie, która jest dla ciebie ważna i wiesz co? Są w tarapatach, tak jak ty - przytknęłam mu palec wskazujący do piersi. Matko... zaczynam gadać jak psychopatka ale może to do niego trafi.
- Co wampirzyca - mówił z pogardą - tak wysokiej rangi, z darem robi u skromnego czarownika. Czyżby nie mogła sobie z czymś poradzić? - zapytał pochylając się nade mną.
- Posłuchaj gnojku - ręce zacisnęłam na jego szyi, nie mógł zrobić żadnego manewru - albo mi pomożesz albo pożegnasz się z tym światem. Ale ja jestem dobra - rozluźniłam trochę uścisk - i dam ci szansę ale nie będę bawić się w szukanie ciebie ponownie, pójdziesz ze mną. - Nie zdążył zaprotestować, bo zaaplikowałam mu dawkę środków usypiających. Byłam przegotowana. Czarownicy to wredna rasa, rzadko, który jest chętny do pomocy. Wywaliłam strzykawkę i wsadziłam go do bagażnika. Udałam się do Dana.

***

-Że niby mam go więzić u siebie w domu do momentu aż będzie chciał pomóc? - Dan krzyczał. - Czy ty nie umiesz normalnie rozmawiać? I dlaczego nie trafia do ciebie słowo 'nie'?
- Wiesz ile zajęło mi czasu dotarcie do tego człowieka? Nie będę szukać kolejnego czarownika. Jeden nieposłuszny mi wystarczy. - Mówiłam zdegustowana zachowaniem Jellal'a.
- Wiedziałem, że to kolejny poroniony pomysł z twojej strony.
- Mi się tam podoba - powiedział Matt, który stał przed przywiązanym do krzesła Lewisem i podnosił jego brodę po czym ona sama bezwładnie opadała. Uśmiechnęłam się na widok tej zabawy, a Dan skarcił przyjaciela wzrokiem ale ten nic sobie z tego nie robił.
           Odciągnęłam Daniela na bok i choć w małym stopniu chciałam mu wyjaśnić całą sytuację.
- Posłuchaj, na pewno kiedyś miałeś, może masz osobę na, której strasznie ci zależy - poczekałam na odpowiedź, Dan pokiwał twierdząco głową, mogłam mówić dalej. - Ja też mam takie osoby.... I - nie wiedziałam co powiedzieć, żeby nie zdradzać za dużo - czasem los jest okrutny i trzeba posunąć się do pewnych rzeczy, żeby znowu być szczęśliwym.
- Nic nie rozumiem z tej twojej lakonicznej i pokręconej odpowiedzi ale widzę, że bardzo ci zależy i nie odwiodę cię od zamiarów więc chyba pozostaje mi tylko spełnić twoją prośbę.
- Było tak od razu - zachichotałam radośnie. - Naprawdę dziękuję ci. Fajnie, że mam takie życzliwe istoty obok siebie mimo, że ja nie jestem zbyt - nie dokończyłam bo Matt wykrzyczał:
- Obudził się.
           Jellal otworzył oczy. Dalej widziałam pogardę w tych jego czarnych ślepiach.
- Możecie zostawić nas samych? - zapytałam, chłopcy wyszli. - Zostaliśmy tylko we dwoje, jak miło. - Przysiadłam na kanapie na przeciwko czarownika, ironicznie się uśmiechając.
- Czego chcesz?
- Może trochę grzeczniej, co? Teraz to ja mam władzę nad twoim życiem. - Jestem okrutna, tak przyznaję się bez bicia. Los mi pewnie za to odpłaci ale to nie czas na takie zmartwienia.
- Zapytałem C-Z-E-G-O C-H-C-E-S-Z!? - krzyczał.
- Tak nie będziemy się bawić - w sekundę byłam obok niego i zgniatałam mu nadgarstek. - Powiedziałam, grzeczniej. - Zaciskał z bólu zęby, żeby nie krzyczeć. Może tego nie chciał ale mimo woli bał się o swoje istnienie.
- Jak mam ci pomóc, skoro nawet nie wiem w czym? - Spuścił z tonu. Wróciłam na kanapę, odetchnęłam.
- Jesteś jednym z najlepszych czarowników, prawda? - Wymachiwałam rękami, to dla mnie typowy gest.
- Tak, najlepszym na świecie - uściślił, spojrzałam na niego spod łba.
- To nie czas na przechwalanie. Chcę sprowadzić kogoś z tamtego świata - zamurowało go. Pewnie spodziewał się wielu rzeczy ale nie tego. Cóż.... lubię zaskakiwać.
               Otrząsnął się i zaczął się śmiać jak gdybym powiedziała jakiś mega śmieszny żart. Uniosłam brew. Już zaczynało mnie irytować, że wszyscy tak reagują kiedy ja mówię coś na poważnie.
- Czy ty wiesz, że wskrzeszenia udają się raz na 10 000- mówił dalej rozbawiony. - To trudna sztuka i wymaga dużej dawki mocy, śmiertelnej - spoważniał.
- Spotka cię to samo jak mi nie pomożesz - groziłam.
- Pff, nie podejmę się tego i proszę bardzo możesz mnie zabić.
             Trzasnęłam za sobą drzwiami rzuciłam do chłopaków szybkie 'Pilnujcie go' i wróciłam do domu Sebastiana. Wzięłam długą kąpiel w lodowatej wodzie, ubrałam się w szorty i białą koszulę, wyszłam na taras i podziwiałam jak wstaje nowy dzień. Nie taki dobry jakbym sobie tego życzyła. Po głowie ciągle snuły mi się myśli jak mam zmusić Jellal'a to tego cholernego wskrzeszenia.
               Na razie będę go więzić, wygląda na niecierpliwego może sobie odpuści ale jeśli nie? Do kogo mama zadzwonić? Kogo mam prosić o pomoc? Szczerze mam już dość proszenia o przysługę. Ale muszę być przygotowana na ewentualność, że sama sobie nie poradzę.
Może Adrian? On powinien wiedzieć ale nie teraz. Znam jego charakter, chciałby tego tak samo co ja ale nie ryzykowałby. W Wallii nie rozmawialiśmy o 'tej' jesieni ale to wiecznie wisi nad naszymi głowami. Adrian jest pod wieloma względami podobny do mnie, ja podobna do niego ale jednak wiele nas różni. On potrafi przyjąć z godnością przegraną, potrafi radzić sobie z bólem, godzi się z rzeczami, z którymi nie powinien się godzić, bo taki taki jest los. Ja nie. Swoje cierpienie przelewam na innych, wyżywam się na nich. Nienawidzę przegrywać. To akurat rzadko się zdarza ale mimo wszystko nienawidzę tego. Nie umiem godzić się z sytuacjami, które mi się nie podobają. Nie wiem czy to dobrze, już dawno przestałam się nad tym zastanawiać. Adrian odpada.
                Damon też, poza tym co on miałby niby zrobić? Alec... on oczywiście zrobi to co będzie chciał Aro i reszta tych typów z Vollturi. Nie będę mieszać w to Belli, bo
a) Ma swoje życie, niech się cieszy tym swoim Edziem.
b) Jest wrażliwa na cudzy ból ale nie aż tak, żeby bawić się w jakieś rytuały.
c) Mam dość słuchania, że z pewnymi rzeczami, a mianowicie śmiercią nie można wygrać.
Reszty Swan'ów również nie będę w to mieszać, bo ich podejście będzie takie samo. Może pomogłaby mi ta chochlikowata Cullen, Alice ale w sumie to jej dar średnio będzie przydatny.
               I generalnie to są wszystkie osoby, które ewentualnie mogłyby mi pomóc. Nie wiele ich jest ale nie ma co się dziwić...
                Na dworze jest już całkiem jasno. W powietrzu unosi się piękny zapach trawy i kwiatów. Śmiem przyznać, że to jest lepsze niż papierosy. Strasznie mi to przypomina rok 1828.
Dokładnie jesień. 29 października to był najgorszy dzień w moim życiu, z resztą nie tylko moim. Jest jest jeszcze dwóch kawalerów, którzy podzielili mój los. Ale jeśli użyłam słowa 'jest' to właściwie jeden kawaler, bo drugi wącha kwiatki od spodu. I wcale tego dnia nie nastąpiła moja przemiana miałam już jakieś 35 lat. Przechodzą mnie ciary jak o tym myślę, boli tak samo bardzo. I nie ważne, że minęło ok. 200 lat, że raczej zaliczam się do osób o zmniejszonej wrażliwości, boli tak samo. Strata bliskich zawsze boli, bez względu czy ktoś jest dobry, zły czy coś pomiędzy.
                Sebastian cicho usiadł obok mnie. On też to czuje. Stracił rodziców i pewnie nie tylko ich. Potrafię współczuć tylko tym, którzy przeżywają to co ja. Identyfikuje się z ich cierpieniem. To smutne, że potrafię być aż tak perfidna.
- Dlaczego jesteś smutna? - zapytał wbijając we mnie zielone jak trawa, oczy.
- Nie zawsze jest tak jak byśmy tego chcieli i czasem już męczy mnie udawanie, że mnie to nie obchodzi.
- Co dokładnie jest nie tak? - Nie mogłam mu powiedzieć jak było naprawdę.
- Interesy mi nie idą - skłamałam.
- Może nie znam cię za długo ale wiem, że nie jesteś typem osoby, która przejmowałaby się aż tak bardzo interesami.- A jeśli te interesy dotyczą życia i śmierci? zadałam pytanie w myślach - I z tego co rozumiem zostaniesz dłużej?
- Na razie nigdzie się nie wybieram więc możesz zabrać mnie na spacer - zachęcająco się uśmiechnęłam, Sebastian już cały w skowronkach porwał mnie za rękę i prowadził w stronę ogrodu.

***
                Nazajutrz bez pukania weszłam do domu Daniela. Z Mattem siedział na kanapie i oglądali TV.
- Jak tam nasz więzień? Będę mogła rozważyć wyjście za dobre sprawowanie? - zażartowałam, atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Oglądaliśmy przez chwilę program o gotowaniu (!?) kiedy oznajmiłam:
- Pora na widzenie.
                Weszłam do pokoju, w którym był szanowny Pan Lewis. Dość dobrze wyglądał, jak widać chłopaki go napoili i nakarmili.
- Jak morale mojej drużyny dobra? - zawołałam z udawaną radością. Nic nie odpowiedział więc kontynuowałam. - Idziesz na współprace? Przecież widzę, że masz dość. Wy ludzie jesteście strasznymi mięczakami - kpiłam. Czarownicy i czarownice, choć kobiet jest mniej są ludźmi. Mają zdolności ale ich ciało jest takie samo jak każdego innego człowieka. Może ciut bardziej odporniejsze.
- Jellal, pomóż mi, a dam ci spokój - mówiłam już całkiem poważnie.
- Nathalie - zaczął jak gdyby miał się zgodzić - nie - powiedział ostro. Wymierzyłam mu siarczysty policzek. Na wszelki wypadek dwa, tak dla zasady.
- Nie będę się z tobą bawić w kotka i myszkę! Masz czas do jutra! Radzę ci lepiej dobrze się zastanów - rzuciłam na odchodne. Wściekła wyleciałam na chodnik. Miałam dość tej niepewności. Zapaliłam 3 papierosy. Uspokoiłam się, wsiadłam do Bentleya i gdybym mogła rozpłakałabym się. Przed oczyma miałam tę piękną, bladą, uśmiechniętą twarz z martwymi źrenicami. Ten straszny widok zastąpił miły głos w mojej głowie, mówiący 'Nathalie, nie możesz wiecznie się na mnie obrażać za to, że mówię prawdę jesteś małą, rozpieszczoną dziewczynką ale za to jaką uroczą' i ten śmiech, dużo bym dała aby znów go usłyszeć... Uderzyłam trzy razy pięściami w kierownicę, gówno pomogło. Z piskiem opon ruszyłam dalej.
                  Nadal zdenerwowana wysiadłam z samochodu przed willa. Biegiem poszłam do swojej sypialni i nie wychodząc przez 24 h wpatrywałam się w biały sufit.

***
                  Jestem już w drodze po odpowiedź nurtującego mnie pytania od dłuższego czasu: Czy mi pomożesz? Jellal to twardy gość ale mam nadzieję, że się opamięta. Wypaliłam już 3 paczki fajek i serio chyba będzie tak jak Adrian napisał, umrę na raka płuc i to mnie będą musieli wskrzeszać. Chyba, że nikt nie zatęskni za sarkastycznymi uwagami. Zaśmiałam się złowieszczo do siebie i przez moją nie uwagę prawie spowodowałam wypadek. No pięknie, mało by brakowało, a miałabym kolejne osoby na sumieniu.
                   Bez witania się z Danem i Mattem wskoczyłam do pokoju, który robił za celę. Od razu napotkałam zimne i pewne siebie spojrzenie Jellal'a. Znałam odpowiedź. Szkoda, że tak zadecydował, mogliśmy się dogadać.
- Jesteś pewien, że się nie zgadzasz?
- Nie zrobię tego, bo nie mam w zwyczaju pomagać wampirom, w dodatku tym po drugiej stronie. - Nie wiem kto w tej historii jest zły, a kto nie. Dużo słyszałam o tym czarowniku i ma pokaźną sumkę złych uczynków na koncie.
- Zapytam jeszcze raz, jesteś pewien? - Byłam całkiem poważna. Najgorsze było to, że sie nie bał, do czasu.
- Jestem pewien. - I tu wyczułam już nutkę zwątpienia. Pomyślałam, że dam mu jeszcze jedną szansę.
- Pomożesz mi? - Mój ton był wręcz błagalny.
- Nie. - Próbował być bardzo stanowczy, starał się to widać ale nie wyszło mu.
- Nie? Miło było cię poznać, Jellal. - Wraz z wypowiadanym imieniem rzuciłam w niego kołkiem. Narzędzie zbrodni przebiło jego pierś, krew rozbryznęła się po pokoju. Wydał z siebie ostatni jęk i to był koniec. Westchnęłam, zaciągnęłam się słodkim zapachem krwi i powiedziałam do zwłok.
- Może kiedyś... jakaś dobra duszyczka zapragnie abyś wrócił do żywych i jestem pewna, że odwdzięczysz się kołkiem - nie mówiłam tego z żalem tylko dlatego, że teraz nie mam pojęcia kto może mi pomóc. Naprawdę jest mi go szkoda. Był odważny. I tak jak ja zbyt pewny siebie i uparty. Może w innych okolicznościach zaprzyjaźnilibyśmy się? Może przesadziłam z tą przyjaźnią ale może nie darzylibyśmy siebie taką nienawiścią? Jednego jestem pewna jeśli spotkamy się ponownie nie ma szans na jaką kolwiek znajomość. Już nie.

***

               Zrezygnowana wróciłam do willi. Odświeżyłam się, spakowałam swoje rzeczy. I udałam się do biblioteki, gdzie siedział Sebastian. Ostatnio przez to całe zamieszanie nie było okazji pogadać, mijaliśmy się tylko w salonie. Ja nie miałam ochoty nic wyjaśniać i szczerze nie miałam do tego głowy, a on, jak sądzę nie chciał się wtrącać i stwierdził, że jak będę chciała pogadać to sama się zgłoszę.
- Hej! - uśmiechnęłam się najbardziej życzliwie jak mogłam.
- Dawno się nie widzieliśmy. - Odłożył książkę i spojrzał na mnie z uczuciem.
- Właściwie to chciałam się pożegnać - oznajmiłam chłodno. - Nie mam tu już czego szukać..
- Twoje interesy muszą być naprawdę ważne... Gdzie zamierzasz teraz jechać?
- Nie wiem - opadłam z westchnieniem na fotel. - Gdzie kolwiek. Wszędzie będzie mi źle... - Nie chciałam tego mówić, a już na pewno on nie powinien tego słyszeć.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? Dlaczego od kilku dni jesteś nieobecna? Jakie prowadzisz interes? Wydaje mi się, że to bardzo poważna sprawa. - Nie powiem siłę perswazji to on ma. Spojrzał na mnie ostrym wzrokiem ale nie wściekłym.
                 Głośno wciągnęłam powietrze. I bum! Stało się mój wewnętrzny granat wybuchł! Ja wybuchłam. W sekundę w głowie miałam tylko jedną myśl 'MUSISZ KOMUŚ POWIEDZIEĆ'.
- Przyjechałam do Paryża z zamiarem odszukania jednego czarownika, Jellal'a Lewis'a - krzyczałam i już nie obchodziło mnie czy cały świat to usłyszy. Nie obchodziło mnie, że mój krzyk był tak głośny, że mógł by dotrzeć nawet do piekła. - Ale on nie chciał mi pomóc i nie wiem co teraz zrobię! Wszystko mi się wali! - Banalny tekst ale trafny w tej sytuacji. Zrobiłam wydech i opuściłam głowę, chyba ze wstydu.
- Nathalie - Sebastian powiedział czule - nie wiem dlaczego wcześniej nic mi nie powiedziałaś. Nie bądź taką indywidualistką. Znam kogoś kto może ci pomóc - podszedł do mnie i pogłaskał mnie po plecach. Uklęknął obok fotela i patrzył mi w oczy. Czyli jest jakaś nadzieja! Odżyłam. - Mam przyjaciela, który jest czarownikiem co prawda mieszka w Japonii ale bez problemu jutro możemy do niego polecieć. - Byłam już  wniebowzięta, Sebastian widząc moją radość, uśmiechał się zadowolony z siebie. - A teraz powiedz mi o co chodzi. Może nie będzie potrzebna fachowa pomoc? - I tu zaczynają się schody. Mina mi zrzedła. Nic nie odpowiadałam. Mój rozmówca zauważył stan w jakim się znajduję i zapytał:
- Nath, o co chodzi? - Był ostrożny i już wiedział, że to nie jest wcale taka łatwa sprawa jak mu się wydawało. - Hej! Powiesz w końcu?
                    Mam nadzieję, że nie pożałuję, że ci zaufałam.
- Chcę kogoś wskrzesić. - Taaak, powiedziałam to, a on zareagował tak samo jak Jellal. Może nie do końca, bo Sebka zamurowało ale nie wybuchnął śmiechem. W końcu dał jakiś znak, że żyje - zamrugał.
- Kogo?

----------------
* Monsieur - pan
** Kto oglądał lub czytał Harr'ego Potter ten wie o co chodzi :D

----------------

Może jakieś pomysły kogo chce wskrzesić Nathalie? I jak sądzicie Nath jest jednak zła czy może dobra? Ciekawią mnie wasze opinie :)

Taśka

P.S Ja jestem zachwycona rozdziałam Taśki.! ;p A wy.?
      Komentujcie.!

Pozdrawiam ;) Ruda Weasley ;*

środa, 28 sierpnia 2013

KONKURS!

Uwaga!

Chciałabym ogłosić konkurs na najlepsze opowiadanie o tematyce 
Zmierzchu lub Harr'ego Pottera
- jeśli są tu jego fani :) 
Nagrodą główną jest gościnne wystąpienie waszej wymyślonej postaci  w jednym z rozdziałów i opublikowanie Waszego opowiadania na moim blogu.
Długość opowiadania jest dowolna.
Wasze prace, proszę przesyłać na adres meilowy bloga: zmierzch.mojahistoria@wp.pl.
Opowiadania proszę przesyłać do 12 września rozstrzygnięcie konkursu odbędzie się w 14 września
Komunikat pojawi się o godzinie 12:00 :) 
Chciałabym wiedzieć ilu z was chciałoby wziąć w tym udział, więc chętnych proszę o zgłoszenie się w komentarzach.

Życzę wam powodzenia i "Weny w pisaniu" :) 


Pozdrawiam :) 
Ruda Weasley ;*  (Alice Cullen)

37. Rodzina jest najważniejsza

   Dni szybko mijały.
Od imprezy minęło już siedem dni. W zamku nie został już nikt z przybyłych gości prócz Cullenów. Wszyscy ogromnie się ucieszyli, kiedy dowiedzieli się, że znów jestem z Edwardem. On bardzo nalegał bym wróciła z nim do Forks. Sama nie wiem. Przyzwyczaiłam się już do mieszkania w tym zamku. Będzie mi brakować moich przyjaciół...Heidi, Jane, Aleca i innych. Z drugiej strony jednak wiem, że jeśli ja nie wrócę to Edward będzie chciał ze mną zostać, a jeśli on zostanie to z nim jego rodzina, a wtedy Aro będzie w niebo wzięty. Nie mogę mu tego zrobić, nie chcę by zmarnował tu sobie życie, a przecież z nim nie zerwę. To byłby dla niego potworny cios. Moja rodzina pewnie by się cieszyła z tego, że chciałabym wrócić do domu, ale znając ich byliby niezadowoleni z kolejnej przeprowadzki. Serena i James jeszcze nie wrócili z miesiąca miodowego, chciałabym najpierw poznać ich zdanie na ten temat, zobaczyć jak na to zareagują. Edward ciągle się pyta czy rozmawiałam z rodzeństwem o powrocie, jednak wciąż go zbywam i mówię, że jeszcze nie odpowiedzieli lub, że się zastanawiają. Gorzej będzie, jeśli to on się ich zapyta. Wtedy wyjdzie na jaw moje kłamstwo i będzie nie fajnie. Nie wiem jak to rozegrać. Jestem rozdarta między rodziną, a chłopakiem. Co za głupota. Muszę pogadać z mamą, zrobię to nawet dzisiaj wieczorem, przez video-chat.
     Siedzę na dachu, jednej z wieży Zamku i po prostu rozmyślam.
O przeszłości
Teraźniejszości
I Przyszłości.
      Rozmyślam o moim dawnym życiu. Nie pamiętam kto mnie przemienił, wiem jedynie, że była to kobieta. Nie wiem po co to zrobiła, ale szczerze mówiąc to cieszę się z tego powodu. Gdyby nie to, to teraz nie miałabym tak wspaniałej i kochającej rodziny.  To jest chyba jedyna dobra rzecz jaka wynikła z mojej przemiany....
Moje rozmyślenia przerywa lekki podmuch wiatru. Wiem, że ktoś za mną stoi.
       - Więc tu mi uciekłaś- powiedział ciepły baryton. Zaraz potem obok mnie usiadł Edward- O czym tak rozmyślasz?- zapytał po krótkiej chwili.
       - A, o wszystkim i o niczym- odpowiedziałam otwierając oczy i przekręcając głowę w jego stronę. Uśmiecha się do mnie. Odpowiadam mu tym samym. Ponownie zamykam oczy i rozkoszuję się ciepłymi promieniami słońca. Zapada cisza.
        - Nie pytałaś się rodzeństwa- przerywa mój błogi stan, kpiący głos Edwarda. Szybko otwieram oczy i patrzę na niego z przerażoną miną. Na ustach widnieje, jego firmowy łobuzerski uśmieszek. Cholera. Jak się z tego wyplątać, tak żeby się jeszcze bardziej nie zaplątać. Prawda? Prawda jest dla tchórzy...Cóż musi być ten pierwszy raz. Trzeba stchórzyć.
         - Skąd wiesz?- pytam.jego uśmiech staję się jeszcze większy. Nie wiem o co może mu chodzić.
         - Nie wiedziałem- odpowiada- Teraz już wiem- Ups...wpadka. Rudy mnie podszedł. Sprytny jest, przechytrzył mnie- Czemu mnie okłamałaś?- zapytał już poważnie- Nie chcesz wrócić z Nami do domu? Do prawdziwego domu?- Cholera. I co mu odpowiedzieć. Chyba chce mnie wpędzić w poczucie winy.
          - To jest trudne. Niedawno poprosiłam moją  rodzinę o przeniesienie tutaj. Myślisz, że będzie im łatwo?- zapytałam. Patrzyła na mnie z poważną miną , lecz w jego oczach dostrzegłam lekkie rozbawienie- Uważasz, że to zabawne?-zapytałam unosząc jedną brew do góry.
          - Nie, oczywiście, że nie- zaoponował. Patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu nie wytrzymał i zaczął się śmieć. Trochę mnie to uraziło, że śmieje się z mojej wypowiedzi. Odwróciłam się od niego, w geście obrażenia się. Jednak nie trwało to zbyt długo, ponieważ po paru minutach objęły mnie silne ramiona Edwarda- Przepraszam jeśli Cie uraziłem- zaczął, mocno mnie do siebie przytulając- Nie bądź na mnie zła. Chcę tylko wiedzieć dlaczego nie chcesz wrócić.
           - Nie to, że ja nie chce wrócić. Chce, ale...Nie wiem co na to moja rodzina. Im się tu podoba, a jeśli ja będę chciała wrócić, a oni nie...Ja ich tu nie zostawię- szepnęłam. Edward przytulił mnie jeszcze mocniej.
        - To twoja rodzina. Na pewno Cię zrozumieją i nie zostawią- powiedział  i pocałował mnie we włosy. Może i on ma racje. To w końcu moja rodzina, powinni mnie wspierać i być ze mną w trudnych dla mnie chwilach.
         - Masz racje- powiedziałam pewnie- To moja rodzina, powinni mnie zrozumieć. Porozmawiam z nimi dzisiaj wieczorem- spojrzałam na niego- Obiecuje- przysięgłam i pocałowałam go. Przysunął się go mnie jeszcze bliżej pogłębiając pocałunek. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a palce wplątałam w jego miedziane włosy.
            Po pewnym czasie który wydawał się dla mnie wiecznością, oderwałam się od Edwarda, na co on zaprotestował cichym jękiem. Przytuliłam się do jego torsu, chłonąc jego ciepło, bliskość i miłość.
         - Tak się cieszę, że Cię  mam- szepnął
         - Tak. Ja też- odpowiedziałam.


***

Wieczorem (ok godziny 10pm) 


Po przyjemnie spędzonym  popołudniu i obiedzie składającym się z trzech mężczyzn, cierpliwie czekałam, aż nadejdzie godzina rozmowy z rodzicami.
Po chwili do mojego pokoju wpadli: Chad, Ksawery, Olivia i Destiny.
       - Czy nasi kochani rodziciele się już odezwali?- zapytał i zwalił się na moje łóżko, aż te zaskrzypiało
       - Nie, jeszcze nie, ale lada chwila powinni się odezwać- powiedziałam. wzięłam laptopa, postawiłam go na stoliku, a sama usiadłam na kanapie. Zaraz dołączyli do mnie pozostali. W tym czasie kiedy czekaliśmy na rozmowę, ja zastanawiałam się jak mam sprawnie przejść na temat powrotu do domu.
        - A ty na czym tak myślisz?- zapytał trącając mnie Ksawery. Kiedy podniosłam na niego wzrok, zobaczyłam, że na ustach zakwita mu piękny uśmiech.
        -A tak jakoś się zamyśliłam- uśmiechnęłam się.
        - Patrzcie! Dzwonią!- pisnęła Olivia- Odbierzcie!- wcisnęłam odpowiedni klawisz i naszym oczom ukazały się roześmiane twarze Jamesa i Sereny.
        -Cześć- powiedzieliśmy chórem.
        - Witajcie- odpowiedzieli- Co u was?- zapytała Serena
        - U nas nudna monotonia.- odpowiedział Ksawery- Olivia dalej szaleje za zakupami, Destiny jest spokojna, Bella zakochana, ja przystojny, a Chad to przygłup- zakończył ze śmiechem swoją wyliczankę.
        - Hej!- krzyknął Chad i zepchnął Ksawerego z kanapy. Ksawery był jednak na coś takiego przygotowany i pociągną Chada za sobą. Zaczęła się braterska walka.
         - Cóż, skoro chłopcy się bawią, my możemy pogadać- zaczęła Olivia- Jak tam w Paryżu!- pisnęła i zaczęła podskakiwać jak mała dziewczynka.
          - Och, tu jest cudowne- zachwyciła się Serena- Nikt nigdy nie zrobił nam takiej niespodzianki jak wy.
          - Dalej nie mogę skumać jak wam się udało to wszystko wykombinować za naszymi plecami- zaśmiał się James.
          - To wrodzony talent- zaśmiała się Olivia.
Rozmawialiśmy jeszcze trochę o wszystkim i o niczym. Kiedy chłopaki skończyli się tłuc dołączyli do nas śmiejąc się wesoło. Dobra teraz, albo nigdy. Muszę im to powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech.
           - Chciałam wam coś powiedzieć.
           - Jesteś w ciąży!- wypalił Chad. Wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę- którym z resztą jest.
           - Kiedy tylko otworzysz usta głupota wyskakuje- stwierdziła Destiny. Chad usiadł z naburmuszoną miną i nie odzywał się już.
           - Co chciałaś nam powiedzieć?- dociekała Serena.
           - Tak właściwie, jest to bardziej pytanie- zaczęłam niepewnie. Wzięłam głęboki oddech- Chciałabym wrócić do domu.
           - Nareszcie!- westchnął Chad i opadł na oparcie kanapy. Wszyscy patrzyli utkwili swój wzrok we mnie, czułam się  bardzo niezręcznie. Chciałam uciec gdzieś wzrokiem, lecz było to bardzo trudne.
           - Jesteś tego pewna?- zapytała Serena- Na prawdę chcesz wrócić?
           - Tak- odpowiedziałam pewnie.
           - Więc my nie mamy nic przeciwko- uśmiechnął się James.
           - A wy?- zwróciłam się do rodzeństwa- Co wy na to?- popatrzyli na siebie.
           - Jesteśmy za- powiedziała Destiny- Już  dawno chcieliśmy to zaproponować, ale jakoś tak nie było okazji- uśmiechnęła się.
           - Jeśli uda wam się spakować nasze rzeczy i zabierzecie nasze auta, to możecie jechać choćby zaraz, a my z Paryża przyjedziemy prosto do domu- zaproponował James
           - Tylko musicie najpierw porozmawiać z Arem- dodała Serena. Cóż, to już jest mniej fajne. Będzie chciał nas zatrzymać.
           - Z naszym kochanym wujaszkiem musi pogadać Isa, bo to ją wujaszek lubi najbardziej- zaśmiał się Chad.
           - Racja. To Bella powinna z nim pogadać- przytaknęła Destiny.
           - Super. Czyli to ja muszę się z nim rozmówić?- zapytałam
           - Na to wygląda- zaśmiała się Serena- Oj, kochanie nie martw się, ciebie posłucha. Zaufaj mi- puściła mi oczko.
           - Wiecie, my już będziemy kończyć, idziemy na romantyczną kolacje- uśmiechną się James i czule pocałował Serenę. Chłopaki zaczęli jęczeć i zasłaniać sobie oczy.
           - Moglibyście się chociaż rozłączyć- powiedział Chad.
           - Bądźcie grzeczni- powiedzieli równo
           - Jak zawsze- odpowiedzieliśmy chórem
           - Kochamy Was
           - My was też- powiedzieliśmy chórem i rozłączyliśmy się
           - Coś mi się zdaje, że na kolacji się na skończy- stwierdził ze śmiechem Chad.
           - To co? Kiedy wracamy?- zapytała Olivia. Zamyśliłam się na chwilkę
           - Myślę, że dziś się upijemy- powiedziałam wypychając dwie skrzynki Burbona spod łóżka- A jutro pogadam z wujaszkiem- uśmiechnęłam się.
           - I to jest bardzo dobry pomysł- zaśmiał się Ksawery. Podszedł do jednej ze skrzynek i wyjął dwie butelki, jedną podał Chadowi i zaczęli pić. Chłopaki bardzo entuzjastycznie potraktowali mój pomysł. Dziewczyny nie za bardzo chciały pić, ale kiedy rzuciłam mi po butelce, uśmiechnęły się i zaczęły pić razem z nami.
            - Dawno nie spędziliśmy razem takiego wieczoru- zauważyła Dess- Brakowało mi tego- powiedziała i pociągnęła spory łuk z butelki.
            - Taak...Musimy to koniecznie jeszcze, kiedyś powtórzyć-stwierdziła Olivia- Tylko my. Żeby nikt nam nie przeszkadzał.
     Leżeliśmy wszyscy na moim łóżku. Po podłodze walają się puste butelki, a my dalej leżymy. tego mi właśnie brakowało. Już dawno nie spędzaliśmy razem czasu. Każdy był pochłonięty swoimi sprawami i nie mieliśmy dla siebie czasu. Postanowiliśmy, że teraz będzie inaczej, będziemy się starać spędzać, ze sobą tyle czasu ile się tylko da.
      Całą noc spędziliśmy rozmawiając i wspominając dawne czasy. Było dużo śmiechu i zabawy. Kocham tych wariatów i oddałabym za każdego z nich życie, podobnie oni zrobili by to dla mnie. Kocham ich, a już za parę godzin pójdę do Ara i powiem, że wracamy do domu... Do prawdziwego domu.
Z moją rodziną.
Bo rodzina jest najważniejsza.


--------------------------------------------------

Jak podoba się rozdział?

Przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno.
Miał się pojawić w weekend, ale moim rodzicom wyskoczyło wesele, a ja i moja kuzynka zostałyśmy wrobione w pilnowanie naszego kuzyna.  Nie było, źle, muszę przyznać, że było nawet fajne, a nawet bardzo :) Jedyny minus to to, że nie miałam okazji dokończyć rozdziału :(

Jak tak końcówka wakacji? Tęsknie za szkołą, ale jeszcze nie mam ochoty tam wracać...a jak jest z wami?

Pozdrawiam ;) Życzę udanych ostatnich dni wakacji- Ruda Weasley ;*

P.S Min. 15 komentarzy i zaczynam pisać NN :) Przykro mi takie są wymogi ;*