Nathalie to jest postać wykreowana prze mnie i mam wolną rękę w związku z
nią. Postanowiłam skomplikować jej trochę życie, o czym możecie
przekonać się w poniższym rozdziale. Nath pokaże dobre i złe stony ale
mam nadzieję, że wam się spodoba. Miłego czytania :)
Taśka
----------
38. Oszukać przeznaczenie.
Oczami Nathalie:
Była lekka mżawka. Krople deszczu spływały po mojej białej twarzy.
Wydaje się to niemożliwe ale jeszcze bledszej niż zwykle ze
zdenerwowania. Wielkie chmury krążyły mi nad głową, niebo płonęło
szarością jak gdyby miało zaraz pęknąć. Deszcz wydawał się coraz
cięższy, napięcie wzrastało, byłam coraz bliżej. Muszę dostać to po co
idę. MUSZĘ! Przeszedł mnie dreszcz. Wiem, że w moim stanie to nie
możliwe ale przeszyło mnie coś podobnego.
Skręciłam w ciemną uliczkę był już zmrok ale bladej twarzy na jej końcu nie sposób było nie zauważyć.
-
Spóźniłaś się - powiedział pokazując kły jakiś tam wampir, właściwie
sługus, nie pamiętam jego imienia. Ale mam się bać? Serio?
- Sorry,
korki były na mieście, Londyn to tłoczne miasto nawet w taką pogodę. -
Zależy mi tylko na jednym więc wysiliłam się na dość życzliwy ton. - Ale
widzę, że się nie nudziłeś. - Na ustach miał krew. Słysząc moje słowa,
wyszczerzył się i oblizał wargi.
- Hm... smacznie robi się z tobą interesy.
- Masz? - zapytałam desperackim głosem. Wyciągnął białą kopertę, wyrwałam mu ją z błyskiem w oczach.
-
Skoro już masz to co chcesz to może powiesz mi jak udało Ci się
załatwić taką wyżerkę? - Tak, tak to ja jestem odpowiedzialna za śmierć
kolejnych osób ale przynajmniej się najadł ten tu. To wcale nie jest
trudne namówić kilka osób na 'kolację'. I wcale nie ukrywałam faktu, że
to oni mają być daniem głównym. Podchodzisz do takiego desperata mówisz
mu, że w ten dzień, o tej godzinie, w tym miejscu mogą spotkać,
prawdziwego, najprawdziwszego wampira. Gratis jest taki, że mogą zostać
jednym z nas ( kruczek jest taki, że umrą ale nie będą żywymi trupami ).
Niektórzy przychodzą i kończą jako posiłek, a inni zachwycają się, że
spotkali wampira - mnie. Piszą o tym książkę ale ludzie to jest rasa
małej wiary więc wszyscy uważają taką osobę za wariata i biedaczek musi z
tym żyć.
- Z naszą urodą to nie jest trudne - uśmiechnęłam się uroczo, odwróciłam i pomachałam.
Szłam już wzdłuż głównej ulicy prowadzącej do luksusowego
apartamentu, który wynajęliśmy z Damonem. Po powrocie z Włoch pojechałam
odwiedzić ojczyznę. Spędziłam trochę czasu w Walii z Adrianem. Damona
oczywiście z nami nie było, nadal nie wiem dlaczego mój brat tak bardzo
nienawidzi mojego narzeczonego i odwrotnie.
W Walii znów
poczułam się świetnie, z Adrianem szaleliśmy jak dawniej. Nie
rozdrapywaliśmy starych ran. Z ludzkiego życia pamiętam mało ale w
głowie mam scenę jak jako dzieci bawimy się w berka. Przepełnia mnie
miłość. I nie mam pojęcia dlaczego robię się taka wrażliwa. Muszę
wyluzować. Ale dzisiaj czeka mnie jeszcze jedna misja. Jedna z tych
samobójczych. Jak się nad tym zastanowić to chyba nie jestem aż taka
wrażliwa. Ale nie lubię się oszukiwać, a nad tą sprawą myślałam już
dłuższy czas.
Weszłam do mieszkania mokra, mocząc wszystko
w koło. Przebrałam się w suche ubrania. Spakowałam najważniejsze rzeczy
do niewielkiej torby i udałam się do salonu, w którym Damon rozwalony
na kanapie oglądał TV. Nie co innego jak wybory miss, śliniąc się to
kawałka szyby niemiłosiernie. Przewróciłam oczami.
- Musimy pogadać.
- Nie teraz - marudził.
-
Jasne, poczekam. - Niech ma odrobinę szczęścia chłopina. Usiadłam na
kanapie obok niego. Założyłam ręce na piersi i jednak zirytowana jego
zachowaniem cierpliwie czekałam. Minęły może 2 minuty. Wzdychałam może
jakieś 20 razy. Koniec dnia dla zwierzątek. Wstałam, zgasiłam sprzęt. I
już miałam powiedzieć to co leży mi na sercu od kilku tygodni kiedy ten
idiota musiał mi przerwać:
- I niby to co chcesz mi powiedzieć jest
ważniejsze niż wybory miss? - Zdenerwowałam się, postanowiłam użyć
swojej najskuteczniejszej broni, czyli sarkazmu:
- Oczywiście, że
nie. Ale może chcesz żebym przekazała ci tę w ogóle nie istotną
wiadomość, że się ROZSTAJEMY. - Może to niezbyt delikatne ale ostatnie
słowo wypowiedziałam głośno i wyraźnie. Zamurowało go. Nie jest tak, że
mi na nim nie zależy. Trochę zależy ale go nie kocham. Było fajnie ale
to powinno się skończyć. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że on też mnie
nie kocha, Elena dalej jest najważniejsza.
Nie może nic z siebie wydusić. Podałam mu pierścionek i dodałam:
-
I tak to pewnie była podróba. - Z tymi słowami wzrok mu się wyostrzył,
patrzył na mnie jakby chciał zabić. Właściwie tak właśnie było, cóż nie
dziwie się moja uwaga był niezbyt subtelna. Ale pocieszenie jest takie,
że chociaż wzbudziłm w nim jakieś emocje.
- Nie masz żadnych uczuć.-
No nie... I on serio myśli, że to mnie ruszy? Słyszałam to setki razy i
to raczej jest prawda. Są wyjątki ale niewiele. Mimo wszystko mam jakieś
tam poczucie własnej wartości i trzeba się rozstać w zgodzie, co
najmniej tak zawsze gadają te inteligentne babki z filmów romantycznych.
Westchnęłam. W sumie dużo razem przeszliśmy.
- Posłuchaj, po co się oszukiwać? Prędzej czy później to i tak by się stało. Ty kochasz Elenę...
- To przez tego bliźniaka? Czy twój kochany braciszek nawciskał ci jakiś głupot? - krzyczał.
-
Nie. To jest tylko i wyłącznie moja decyzja, jakbyś nie pamiętał to
jestem już duża i sama mogę decydować z kim i kiedy się spotykam. -
Wróciłam do sypialni po torbę i szłam w stronę drzwi wyjściowych kiedy
obok nich stanął mój ex narzeczony ze smutną miną i dopiero teraz doszło
do mnie, że go zraniłam, co prawda mi szybko przejdzie ale dla niego to
może nie być takie łatwe. Elena też go zostawiła, w dodatku dla jego
brata. Zraniona duma i te sprawy.
- Dlaczego mnie zostawiasz? - zapytał całkiem poważnie, bez złości czy pogardy.
-
Przeżyliśmy razem dużo fajnych chwili i z pewnością ich nie zapomnę -
kłamałam, na pewno niektórych nie zapomnę ale głowy nie dam sobie uciąć -
ale nie jesteśmy dla siebie stworzeni...
- Ty nie wierzysz w przeznaczenie.
-
Nie ale po prostu czuję, że tak będzie lepiej. - Zawsze uważałam, że
lepiej powiedzieć 'nie kocham cię' niż wciskać takie beznadziejne kity
ale jakoś trudno było mi tak prosto z mostu... Kiedy stoi tak przede
mną, bez żadnej maski chama, aroganta, wydaje się podatny na wszelkie
ciosy i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to jest podstawowa rzecz,
która nas łączy, że to nie jest tak, że nie mamy w ogóle żadnych uczuć.
Spojrzałam na niego z miłością. Tak z miłością. Darzę go uczuciem ale
nie takim jak para kochanków ale takim jak przyjaciela. Teraz to do mnie
dotarło. Uśmiechnęłam się ładnie i pocałowałam ostatni raz. Kiedy już
się oderwaliśmy od siebie posłałam mu ironiczny uśmieszek, odpowiedział
tym samym i już oboje byliśmy sobą.
- Powodzenia, przyjacielu.
- Żegnaj, szalona Nathalie. - I jeszcze jeden ironiczny uśmiech i spadam.
Z pewnym żalem jechałam przez Londyn nowiutkim BMW. Stanęłam
obok mostu, na obrzeżach miasta. Wysiadłam, nabrałam powietrza w płuca.
Z prawej kieszeni wyciągnęłam zapalniczkę i papierosa. Był zgnieciony,
bo do kieszeni wrzuciłam go luzem, widniał na nim czarny, mało czytelny
napis 'I tak umrzesz na raka płuc' wykonany przez Adriana. Uśmiechnęłam
się, Ach, my niepoprawni optymiści. To u Waters'ów rodzinne. Włożyłam
do ust mojego 'zabójcę' i próbowałam użyć zapalniczki, nic, drugi raz,
dalej nic. Dopiero za trzecim razem pojawił się ogień. Zaciągnęłam się,
dym pieścił moje płuca. Wypuściłam pokaźną ilość i powtarzałam czynność
aż do wypalenia tytoniu. Kiedy skończyłam sięgnęłam do lewej kieszeni. W
ręku trzymałam białą kopertę, w której była również biała kartka.
Rozłożyłam ją, ujrzałam starannie napisane słowa: Paryż. Jellal Lewis.
- Francjo szykuj się, nadchodzę.
***
Wylądowałam w Paryżu. Po wydostaniu się z zatłoczonego
lotniska kupiłam butelkowo zielonego Bentleya. Nie wiedziałam gdzie
szukać więc zatrzymałam się na parkingu obok parku, ze świetnym widokiem
na wieżę Eiffla.
Minęły już trzy godziny, a ja dalej w
takiej samej pozycji siedziałam i nie miałam pojęcia gdzie szukać.
Dobrze, że się najadłam jeszcze w Londynie. Matko, jak ja nienawidzę
takich bezproduktywnych dni... Poczekałam jeszcze moment aby się całkiem
ściemniło, żebym nie musiała zakrywać ciała.
Wreszcie
wolna, wyszłam z samochodu i zrobiłam wyliczankę w którą stronę iść.
Prawa? Czy lewa? Prawa? Lewa? Lewa? Prawa? Lewa. Nie przyjechałam tu
żeby podziwiać urok Paryża po zmroku ale co mi innego zostało? Wszystkie
znane mi wampiry z Paryża wyjechały, zginęły lub są moimi wrogami. Nie
mam u kogo zaczerpnąć informacji. Nie szczególnie pamiętam nazwę knajpy
dla naszej rasy, drogi tym bardziej. Nawet jeśli, to co mi z nazwy?
Ludzie i tak jej nie znają.
Minęłam kolejny klub, restauracje, hotele. W końcu trafiam na kasyno. I wreszcie jakieś ciekawe miejsce.
To nie jest jedno z tych luksusowych lokali, zapuszczona
melina i szczerze wątpię czy kobiety tu zaglądają. A na zewnątrz
wyglądało przyzwoicie. Barmani wiedzą wszystko więc szybko podeszłam
zamówić coś mocniejszego. Obserwowałam czy nie ma tu jakiegoś
'nieżywego' kiedy barman zagaił:
- Szukasz kogoś? - Wyglądał jak
chłopak z kółka szachowego. Nie... trochę przesadziłam jak miły i
wrażliwy chłopak, którego przedstawia się rodzicom, zaprasza się go na
kolację do domu, a on chwali dania mamy. Kompletnie tu nie pasuje.
Wydaje się, że jest niegroźny ale niespecjalnie ufam nieznajomym, choć
gdyby nie znał Lewisa to co może się stać? Postanowiłam zaryzykować.
- Jellal Lewis. Przychodzi tu?
- Nie, niestety nie znam go.
-
Szkoda - odpowiedziałam z ironią. Zniesmaczony chłopak odszedł.
Zapaliłam dwa papierosy i wyszłam. I znowu jestem w martwym punkcie. Bez
namysłu ruszyłam przed siebie i znów kasyno. To jest eleganckie ale tym
razem to ja nie jestem przystosowana do tego miejsca. Podarte dżinsy,
skórzana kurtka, zniszczone trampki, rozwiane włosy ( choć ja osobiście
uważam moją fryzurę za zaletę ). Pozytyw jest taki, że mam nowiutki
t-shirt, ładny, pachnący. I raczej by mnie nie wpuścili ale manipulanci
mają łatwiej.
Wygrałam w 21 całkiem pokaźną sumę i
postanowiłam wyjść gdyż nic nie przykuło mojej uwagi ( prócz
przystojniaków w garniturach ). Jeden wyszedł za mną.
- Hej! Poczekaj. - Zatrzymałam się. Nieznajomy uśmiechnął się ładnie. - Może wypijemy razem drinka?
- Oczywiście. - że musisz być moim posiłkiem, dodałam w myślach.
- Jesteś z...?
- Walii.
- Nie wiedziałem, że macie tam takie piękne kobiety. - Zatrzymał się, za plecami miał ślepą uliczkę to doskonała okazja.
-
To czas się o tym przekonać. - Z tymi słowami popchnęłam go w głąb
uliczki i ugryzłam. Krew sączyłam powoli, nie lubię się śpieszyć jeśli
chodzi o jedzenie. Zostawiłam martwe ciało mężczyzny i odeszłam.
***
Drugi dzień w Paryżu jak się okazało był tym szczęśliwym. Podwójnie szczęśliwym.
Zaczęło się rozjaśniać ale dzień zapowiadał się pochmurny
więc bez wszelkiej dodatkowej garderoby spacerowałam Paryskimi ulicami.
Dobra Nathalie, trzeba się skupić. Kogo tu znasz? Na pewno
ktoś jest. Ooo, jaka piękna sukienka. Nie, nie, nie. Nie skupiaj się na
kawałku jakiejś szmatki. Ale za to jakiej ładnej. Rozmarzyłam się i
postanowiłam nie działać wbrew sobie i kupiłam sukienkę. Zadowolona
wyszłam ze sklepy i przypomniałam sobie. Dan!
Już pod
domem wspólnego znajomego, mojego i Damona miałam przeczucie, że będzie
dobrze. Zapukałam, bo dzwonek nie działał. Po chwili drzwi się
otworzyły. Stał w nich napakowany wamp z dziwnie zgolona głową. Groźnie
spojrzał po czym uśmiechną się i radośnie zawołał:
- Nathalie! No
niech cię uściskam. - Prawie zgniótł mi żebra. Taki właśnie jest Dan. Z
jednej strony groźny, a drugiej pozytywny i niezbyt inteligetny ale tę
jedną wadę jestem wstanie mu wybaczyć.
- No hej osiłku. - Uderzyłam go w ramię pięścią. - Zaprosisz mnie?
- Jasne właź. To jest Matt - przedstawił faceta siedząacego na kanapie.
- Cześć. Nie będę owijać w bawełnę. Mam sprawę.
- Oczywiście. Ale to zaraz. Gdzie masz Damona?
- Kiedy widzieliśmy się 3 dni temu był w Londynie.
- Czy... no, ten.... jesteście jeszcze razem?
- Nie. Muszę kogoś znaleźć. Mogę mówić przy nim? - Wskazałam brodą na Matta. Chłopak wyraźnie zainteresował się.
- Tak. - Dan spoważniał.
- Jellal Lewis. - Moi rozmówcy roześmiali się równo.
- Powiedziałam coś śmiesznego? - zapytałam.
- Dziewczyno, po co ci ten gość? - Matt po raz pierwszy się odezwał.
- Ptaszki ćwierkają, że może mi pomóc w ważnej sprawie. - Dan zauważył błysk w moich oczach i już wiedział, że coś knuję.
- Nathalie. On ci w niczym nie pomoże. Nie lubi współpracować.
-
Spokojnie - uśmiechnęłam się zalotnie - ze mną będzie chciał pracować.
Pomożesz mi go znaleźć? Może chociaż powiesz gdzie mogę go szukać?
-
Zajmę się tym - Dan jest profesjonalistą - jutro, może za dwa dni odezwę
się do ciebie. Daj mi swój numer. - Wymieniliśmy się telefonami i już
stałam w drzwiach kiedy stary znajomy zapytał:
- Dlaczego się rozstaliście?
- Nasze drogi się rozeszły, czasem tak bywa - powiedziałam sarkastycznie.
Rozluźniłam się trochę i dalej bez sensu spacerowałam.
Promienie słońca lekko przemykały się przez chmury więc na głowie miałam
czarny kapelusz. Z nudów wyciągnęłam komórkę, znalazłam numer Belli i
nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po jednym sygnale usłyszałam życzliwy głos
przyjaciółki.
- Słucham.
- Siemanko Belluś. Co tam w szerokim świecie słychać? 'Młoda Para' już wróciła? Jak było? - zasypałam ją pytaniami.
-
Spokojnie, spokojnie. Po kolei. Jeszcze nie wrócili ale świetnie się
bawią. U mnie w porządku, wróciłam do Edwarda. Tylko się nie czepiaj... -
Marudziła jak mała dziewczynka.
- Wiedziałam, że tak będzie. Chyba
nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wam szczęścia. Ty też życz mi
szczęścia na nowej drodze życia.
- Jak to!? Powiedzieliście sobie 'tak'? Nigdy ci nie wybaczę, że mnie przy tym nie było...
- Już się tak nie bulwersuj. Jeszcze będziesz miała okazję być na moim ślubie, bo rozstałam się z Damonem.
- Ciężko za tobą nadążyć - skarciła mnie. Nie wiem czemu i tak nie lubiła mojego narzeczonego.
- A tak na marginesie też jestem w Paryżu.
- Też na podróży poślubnej? - Teraz obie śmiałyśmy się pełną parą.
-
Miło widzieć cię w tak dobrym humorze, Nathalie - powiedział
Sebastian,
który nie wiem skąd zmaterializował się metr przede mną. Uśmiechnęłam
się szeroko, że ja o nim zapomniałam?
- Bells muszę kończyć, pa - nie
czekając na odpowiedź rozłączyłam się. - Monsieur* Ganthier co za miłe
spotkanie. - Trochę ironizowałam. Zaproponował mi ramię, przyjęłam je i
poszliśmy dalej.
- Jestem zawiedziony, że nie powiadomiłaś mnie, że
jesteś we Francji ale skoro już się spotkaliśmy to tak łatwo cię nie
wypuszczę. - Posłał mi zabójczy uśmiech.
- Tylko pamiętaj, że jestem bardzo wymagająca. Musisz być dobrym przewodnikiem i gospodarzem.
- Oczywiście. Byłaś na wieży Eiffla? Ile już tu jesteś?
- Niewiele, drugi dzień. Nie, nie byłam.
- Musimy koniecznie na nią wejść.
***
Obejrzeliśmy chyba wszystkie ciekawe miejsca w Paryżu, świetnie się przy tym bawiąc. W końcu Seba zaproponował:
- Może zatrzymasz się u mnie? - Wyczułam w jego głosie dziwną nutę i obawę, że jednak się nie zgodzę.
-
Nie wiem, - udawałam, że się zastanawiam, aktorką jestem bardzo dobrą -
a masz tam godziwe warunki dla takiej księżniczki jak ja? Nie na-wi-dzę
wszystkiego co tanie i nie wystawne - machałam dłońmi. Francuz
natomiast przewrócił oczami i powiedział:
- Mam nadzieję, że spełnię
twoje warunki - mówił sarkastycznym tonem.- Choć, godzina jazdy przed
nami, księżniczko. - Figlarnie do mnie mrugnął.
Po godzinie.
Wysiadłam z Bentusia, a właściciel tej niesamowitej willi ze
swojego samochodu. Robi wrażenie ten jego 'domek'. Co prawda mam
podobną rezydencję w Walli ale to co innego. Ten ma duszę.
- Wiesz mam większy... - droczyłam się.
- Wszelkie skargi i zażalenia przyjmuję do 15. Więc będziesz musiała wytrzymać tu do jutra.
Okolica jest naprawdę ładna. Cicha i spokojna. Właściwie
Sebek nie ma żadnych sąsiadów, bo mieszka niedaleko małej wioski pod
Paryżem.
Weszliśmy do środka i wrażenia bardzo
pozytywne. Dużo przestrzeni, jasno, przejrzyście. Od razu spodobała mi
się jego kanapa. Czerwona i stara, zawsze taką chciałam. Rozwaliłam się
na niej i jest bardzo wygodna.
- Czuj się jak u siebie w domu. - Uśmiechnięty właściciel usiadł na fotelu obok.
-
Mieszkanko po rodzicach pewnie? Znaczy... jasne, mogłeś sam się dorobić
ale widać, że jest nie z tej epoki. Ile ty masz właściwie lat?
- Może pokażę ci dom i opowiem historię mojej rodziny?
- Dobra ale najpierw powiedz mi ile masz lat - zażądałam mierząc w niego palcem.
- Jeśli już musisz wiedzieć to 679.
- To pokaż tą swoją skromną chatkę, staruszku.
Zwiedzaliśmy i rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że
Sebastian stracił rodziców zaraz przed tym jak został zmieniony.
Powiedział, że to dobrze, bo mniej bolało, nie czuł tak strasznego
wewnętrznego bólu jak wtedy kiedy był człowiekiem. Bardzo tęskni. Ukuło
mnie w serce, bo czuję to samo.
Podobało mi się w
pokoju muzycznym. On rzadko tam bywa, bo jak sam powiedział 'Mam wiele
talentów ale śpiewanie i gra na instrumentach niestety do nich nie
należą'. Poszliśmy do biblioteki, to dopiero dla mnie raj. To było dobre
miejsce, żeby 'odpocząć'.
- Możesz jakąś wziąć - zaproponował widząc jak zachwycam się książkami. - Którą chcesz?
- Wszystkie - powiedziałam nie wychodząc z zachwytu. Tysiące, starych książek, ten zapach. Niesamowite.
-
Okay, są twoje - zaśmiał się i usiadł. Postanowiłam uważnie mu się
przyjrzeć. Nadal ma te piękne zielone oczy, rozbrajający uśmiech i nadal
ładny. Idealnie skrojony garnitur, w którym widziałam go we Włoszech
zamienił na niebieską koszulę i dżinsy. Wyszczerzył się jeszcze
bardziej, chyba zauważył, że go obserwuję.
- Nie wiem co jest
lepsze. To, że tak uroczo zachwycasz się książkami czy to, że z dziwnie
łagodnym wzrokiem wpatrujesz się we mnie? - Uniósł brew, zadowolony z
siebie.
- Książki są o wiele ciekawsze od człowieka. Z taką kolekcją
powinieneś o tym wiedzieć - lekceważąco odwróciłam się do niego plecami i przejeżdżałam opuszkiem palca po grzbietach idealnie ułożonych książek.
- Nie jestem człowiekiem.
-
Świetna wymówka - przewróciłam oczami. - Wiesz o co mi chodzi.O istoty
żyjące lub nie do końca żyjące - uściśliłam, żeby nie mógł się
przyczepić.
- Jak na ciebie patrzę to nie jestem przekonany, że te kartki są bardziej interesujące od ciebie, a przeczytałem je wszystkie.
- Teraz usiłujesz zaimponować mi inteligencją?- postanowiłam wejść w grę. Zagryzł dolną wargę i po chwili odpowiedział:
-
Może - Wróciłam do przeglądania książek, wybrałam jedną, potem
podeszłam do okna i obserwowałam widoki czując na plecach wzrok. Dawno
nie paliłam, zapragnęłam smaku dymu. Tym razem wyciągnęłam fajkę z
napisem 'Czas jest najskuteczniejszym mordercą' zastanawia mnie jak
Adrian to zmieścił? I czemu wypisuje mi ciągle coś o umieraniu? To
przepowiednia? Nie ważne, zapaliłam.
- Na ślubie widziałem jak twój brat ciągle palił. To u was rodzinne?
- Tak. My, Waters'i wszyscy jesteśmy próżni, pewni siebie i lubimy palić.
- Zapamiętam.
-
Widzimy się później. - Powiedziawszy to poszłam do wcześniej pokazanego
mi pokoju. Odświeżyłam się. I położyłam na wielkim łóżku. Zaczęłam
czytać książkę, którą wzięłam z biblioteki ale po 47 stronach odłożyłam
ją i leżałam z zamkniętymi oczami. Sięgnęłam po stary dziennik ze swojej
torby. Była w nim opisana, między innymi ta feralna jesień. W środku
było zdjęcie. Stare, czarno białe. Z 1828 roku zrobione w Wallii.
Przedstawiające trzech młodych ludzi. Dwóch mężczyzn i jedną kobietę.
Podobieństwo między nimi było uderzające. Pewne siebie spojrzenia, nie
niewinne uśmiechy i uczucie jakim siebie darzą postacie z fotografii.
Może na pierwszy rzut oka ciężko to dostrzec ale ja wiem, że tak właśnie
było. I znowu dopadło mnie to okropne uczucie o destrukcyjnej sile,
ponownie rozrywało mnie od środka. Nathalie musisz się uspokoić. Wiem,
że uda mi się i, że to co chcę zrobić jest słuszne.
***
Mija już 4 dnień w domu Sebastiana, a 6 we Francji. Gospodarz dba
o to bym się nie nudziła. Kąpiemy się w stawie, chodzimy na spacery po
ogrodzie ( to wielki ogród, już 2 razy się w nim zgubiłam co zaowocowało
tym, że Seba za każdym razem wybucha śmiechem kiedy sobie o tym
przypomni. Uważa, że z moim wewnętrznym GPS'em jest coś nie tak i nie
tylko z nim... Aż wzięłam sobie te słowa do serca... ), często odwiedzam
bibliotekę i pokój muzyczny. Zdarzyło się, że poszliśmy razem na
polowanie. Niestety musiałam zadowolić się zwierzętami. Jedna rzecz mnie
martwi, a mianowicie to, że Dan nie dzwoni.
Siedziałam w
ogrodzie kiedy Ganthier położył się obok mnie na trawie. Oboje się
świeciliśmy gdyż było tego dnia bezchmurne niebo i słońce obdarzyło nas
swoimi promieniami.
- Musisz mi obiecać, że ty kiedyś, mam nadzieję,
że nie tak w dalekiej przyszłości też ładnie się mną zaopiekujesz i
pokarzesz Wallię.
- Jasne, jak się stąd wyniosę. A na razie się na to nie zapowiada, bo bardzo mi się tu podoba - powiedziałam przeciągając
się leniwie.
- Nie wątpię, że ci się tu podoba. Mogę się założyć, że
szczególnie mój ogród - znowu ze mnie kpił z tym zawadiackim uśmiechem.
Dałam mu kuksańca w ramię i w tym momencie oboje usłyszeliśmy Back in
Black AC/DC. Odebrałam telefon, dzwonił Dan.
- Sorry, że długo to trwało ale ciężko gościa namierzyć. Zaraz wyślę ci miejsce, w którym się spotkacie, dziś o 22.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
-
Nathalie przyjaciółko trzeba sobie pomagać ale powiedz mi jaką masz do
niego sprawę - prosił. - Zawsze miałaś głupie pomysły więc się martwię.
- Ej, ja już miałam kiedyś jednego tatuśka. Nie potrzebuję drugiego.
-
Jak chcesz, tylko nie pakuj się w kłopoty. Możesz dzwonić jak będziesz
czegoś potrzebować. I ostrzegam nie będę miał żadnych skrupułów, żeby
zadzwonić do Damona - groził.
- Nie ma takiej potrzeby żebyś do niego
dzwonił zresztą i tak się nie zainteresuje po tym jak go potraktowałam
ale zawsze mogłam być gorsza. Mogłam dać mu skarpetkę i powiedzieć, że
zgredek jest wolny. - Dan zaczął się śmiać i na pożegnanie dodał:
- Żal mi go. Cześć.
Sebastian oczywiście słyszał całą rozmowę i nie obyło się bez pytań.
- Przyjechałaś tu w interesach? Myślałem, że dla przyjemności.
-
Dla przyjemności też. Moja hipokryzja nie zna granic. Świętuję
rozstanie w mieście zakochanych - zgrabnie ominęłam szczegóły, wstałam i
dodałam. - Teraz muszę iść, widzimy się później - pomachałam mu
uśmiechając się szeroko, odpowiedział smutnym uśmiechem, ledwo
zauważalnym. Chyba liczył, że go wtajemniczę w moje plany ale na razie
tylko ja o nich wiem i niech tak zostanie.
Na umówione
miejsce przyjechałam przed czasem.
Jellal wybrał starą fabrykę na
obrzeżach miasta. Robi się jak w tanim horrorze, zaraz będziemy się
zabijać. Pfff... Denerwuję się i to nie mało. Jednego jestem pewna.
Lewis musi mi pomóc.
Przyjechał na czas. W punkt 22
stał przede mną średniego wzrostu, szczupły mężczyzna. Z zadurzą ilością
żelu na włosach. Miał może ok. trzydziestki. Ubrany był w czarny płaszcz
do kolan. Jego fryzura była najlepsza. Ten zaczes do tyłu... Ale w jego spojrzeniu było coś zadziwiającego. Doskonale wie kim jestem, a mimo to
był strasznie pewny siebie. To denerwujące, tym bardziej, że się nie
boi. Jest pewien, że tylko on może mi pomóc ( taka była prawda, nikogo więcej nie znałam kto byłby wstanie podjąć się tego zadania ) i nic mu
nie zrobię. Trzeba ostudzić ten zapał.
- Jellal, współpracuj, a nic ci się nie stanie. - Zaczął śmiać się na cały głos.
-
Posłuchaj pijawko, gdybym miał dawać sobą manipulować każdemu lepszemu
to nie chodziłbym po tym świcie. - Jeszcze jedno słowo, a zaraz spełnię
twoje życzenie, powiedziałam w myślach.- A twoi koledzy zapewniali mnie,
że nie pożałuję tego spotkania. - Bezczelnie odwrócił się i zmierzał do
swojego samochodu, stanęłam mu w drodze.
- Posłuchaj wiem, że boisz
się o swoje życie - wyczułam to - więc jak nie chcesz go stracić to bądź
grzeczny. Wiem czego się boisz, będę wiedziała o każdej rzecz, osobie,
która jest dla ciebie ważna i wiesz co? Są w tarapatach, tak jak ty -
przytknęłam mu palec wskazujący do piersi. Matko... zaczynam gadać jak
psychopatka ale może to do niego trafi.
- Co wampirzyca - mówił z
pogardą - tak wysokiej rangi, z darem robi u skromnego czarownika.
Czyżby nie mogła sobie z czymś poradzić? - zapytał pochylając się
nade mną.
- Posłuchaj gnojku - ręce zacisnęłam na jego szyi, nie mógł
zrobić żadnego manewru - albo mi pomożesz albo pożegnasz się z tym
światem. Ale ja jestem dobra - rozluźniłam trochę uścisk - i dam ci
szansę ale nie będę bawić się w szukanie ciebie ponownie, pójdziesz ze
mną. - Nie zdążył zaprotestować, bo zaaplikowałam mu dawkę środków
usypiających. Byłam przegotowana. Czarownicy to wredna rasa, rzadko, który
jest chętny do pomocy. Wywaliłam strzykawkę i wsadziłam go do
bagażnika. Udałam się do Dana.
***
-Że niby mam go więzić
u siebie w domu do momentu aż będzie chciał pomóc? - Dan krzyczał. - Czy
ty nie umiesz normalnie rozmawiać? I dlaczego nie trafia do ciebie
słowo 'nie'?
- Wiesz ile zajęło mi czasu dotarcie do tego człowieka?
Nie będę szukać kolejnego czarownika. Jeden nieposłuszny mi wystarczy. -
Mówiłam zdegustowana zachowaniem Jellal'a.
- Wiedziałem, że to kolejny poroniony pomysł z twojej strony.
-
Mi się tam podoba - powiedział Matt, który stał przed przywiązanym do
krzesła Lewisem i podnosił jego brodę po czym ona sama bezwładnie
opadała. Uśmiechnęłam się na widok tej zabawy, a Dan skarcił przyjaciela
wzrokiem ale ten nic sobie z tego nie robił.
Odciągnęłam Daniela na bok i choć w małym stopniu chciałam mu wyjaśnić całą sytuację.
-
Posłuchaj, na pewno kiedyś miałeś, może masz osobę na, której strasznie
ci zależy - poczekałam na odpowiedź, Dan pokiwał twierdząco głową,
mogłam mówić dalej. - Ja też mam takie osoby.... I - nie wiedziałam co
powiedzieć, żeby nie zdradzać za dużo - czasem los jest okrutny i trzeba
posunąć się do pewnych rzeczy, żeby znowu być szczęśliwym.
- Nic nie
rozumiem z tej twojej lakonicznej i pokręconej odpowiedzi ale widzę, że
bardzo ci zależy i nie odwiodę cię od zamiarów więc chyba pozostaje mi
tylko spełnić twoją prośbę.
- Było tak od razu - zachichotałam
radośnie. - Naprawdę dziękuję ci. Fajnie, że mam takie życzliwe istoty
obok siebie mimo, że ja nie jestem zbyt - nie dokończyłam bo Matt
wykrzyczał:
- Obudził się.
Jellal otworzył oczy. Dalej widziałam pogardę w tych jego czarnych ślepiach.
-
Możecie zostawić nas samych? - zapytałam, chłopcy wyszli. - Zostaliśmy
tylko we dwoje, jak miło. - Przysiadłam na kanapie na przeciwko
czarownika, ironicznie się uśmiechając.
- Czego chcesz?
- Może
trochę grzeczniej, co? Teraz to ja mam władzę nad twoim życiem. - Jestem
okrutna, tak przyznaję się bez bicia. Los mi pewnie za to odpłaci ale to
nie czas na takie zmartwienia.
- Zapytałem C-Z-E-G-O C-H-C-E-S-Z!? - krzyczał.
-
Tak nie będziemy się bawić - w sekundę byłam obok niego i zgniatałam mu
nadgarstek. - Powiedziałam, grzeczniej. - Zaciskał z bólu zęby, żeby
nie krzyczeć. Może tego nie chciał ale mimo woli bał się o swoje
istnienie.
- Jak mam ci pomóc, skoro nawet nie wiem w czym? - Spuścił z tonu. Wróciłam na kanapę, odetchnęłam.
- Jesteś jednym z najlepszych czarowników, prawda? - Wymachiwałam rękami, to dla mnie typowy gest.
- Tak, najlepszym na świecie - uściślił, spojrzałam na niego spod łba.
-
To nie czas na przechwalanie. Chcę sprowadzić kogoś z tamtego świata -
zamurowało go. Pewnie spodziewał się wielu rzeczy ale nie tego. Cóż....
lubię zaskakiwać.
Otrząsnął się i zaczął się śmiać
jak gdybym powiedziała jakiś mega śmieszny żart. Uniosłam brew. Już
zaczynało mnie irytować, że wszyscy tak reagują kiedy ja mówię coś na
poważnie.
- Czy ty wiesz, że wskrzeszenia udają się raz na 10 000- mówił dalej rozbawiony. - To trudna sztuka i wymaga dużej dawki mocy,
śmiertelnej - spoważniał.
- Spotka cię to samo jak mi nie pomożesz - groziłam.
- Pff, nie podejmę się tego i proszę bardzo możesz mnie zabić.
Trzasnęłam za sobą drzwiami rzuciłam do chłopaków szybkie
'Pilnujcie go' i wróciłam do domu Sebastiana. Wzięłam długą kąpiel w
lodowatej wodzie, ubrałam się w szorty i białą koszulę, wyszłam na taras
i podziwiałam jak wstaje nowy dzień. Nie taki dobry jakbym sobie tego
życzyła. Po głowie ciągle snuły mi się myśli jak mam zmusić Jellal'a to
tego cholernego wskrzeszenia.
Na razie będę go
więzić, wygląda na niecierpliwego może sobie odpuści ale jeśli nie? Do
kogo mama zadzwonić? Kogo mam prosić o pomoc? Szczerze mam już dość
proszenia o przysługę. Ale muszę być przygotowana na ewentualność, że
sama sobie nie poradzę.
Może Adrian? On powinien wiedzieć ale nie
teraz. Znam jego charakter, chciałby tego tak samo co ja ale nie ryzykowałby. W Wallii nie rozmawialiśmy o 'tej' jesieni ale to
wiecznie wisi nad naszymi głowami. Adrian jest pod wieloma względami
podobny do mnie, ja podobna do niego ale jednak wiele nas różni. On
potrafi przyjąć z godnością przegraną, potrafi radzić sobie z bólem,
godzi się z rzeczami, z którymi nie powinien się godzić, bo taki taki
jest los. Ja nie. Swoje cierpienie przelewam na innych, wyżywam się na
nich. Nienawidzę przegrywać. To akurat rzadko się zdarza ale mimo
wszystko nienawidzę tego. Nie umiem godzić się z sytuacjami, które mi
się nie podobają. Nie wiem czy to dobrze, już dawno przestałam się nad
tym zastanawiać. Adrian odpada.
Damon też, poza tym
co on miałby niby zrobić? Alec... on oczywiście zrobi to co będzie
chciał Aro i reszta tych typów z Vollturi. Nie będę mieszać w to Belli,
bo
a) Ma swoje życie, niech się cieszy tym swoim Edziem.
b) Jest wrażliwa na cudzy ból ale nie aż tak, żeby bawić się w jakieś rytuały.
c) Mam dość słuchania, że z pewnymi rzeczami, a mianowicie śmiercią nie można wygrać.
Reszty
Swan'ów również nie będę w to mieszać, bo ich podejście będzie takie
samo. Może pomogłaby mi ta chochlikowata Cullen, Alice ale w sumie to
jej dar średnio będzie przydatny.
I generalnie to są wszystkie osoby, które ewentualnie mogłyby mi pomóc. Nie wiele ich jest
ale nie ma co się dziwić...
Na dworze jest już całkiem jasno. W powietrzu unosi się piękny zapach trawy i kwiatów. Śmiem
przyznać, że to jest lepsze niż papierosy. Strasznie mi to przypomina
rok 1828.
Dokładnie jesień. 29 października to był najgorszy dzień w
moim życiu, z resztą nie tylko moim. Jest jest jeszcze dwóch kawalerów,
którzy podzielili mój los. Ale jeśli użyłam słowa 'jest' to właściwie
jeden kawaler, bo drugi wącha kwiatki od spodu. I wcale tego dnia nie
nastąpiła moja przemiana miałam już jakieś 35 lat. Przechodzą mnie ciary
jak o tym myślę, boli tak samo bardzo. I nie ważne, że minęło ok. 200
lat, że raczej zaliczam się do osób o zmniejszonej wrażliwości, boli tak
samo. Strata bliskich zawsze boli, bez względu czy ktoś jest dobry, zły
czy coś pomiędzy.
Sebastian cicho usiadł obok mnie.
On też to czuje. Stracił rodziców i pewnie nie tylko ich. Potrafię
współczuć tylko tym, którzy przeżywają to co ja. Identyfikuje się z ich
cierpieniem. To smutne, że potrafię być aż tak perfidna.
- Dlaczego jesteś smutna? - zapytał wbijając we mnie zielone jak trawa, oczy.
- Nie zawsze jest tak jak byśmy tego chcieli i czasem już męczy mnie udawanie, że mnie to nie obchodzi.
- Co dokładnie jest nie tak? - Nie mogłam mu powiedzieć jak było naprawdę.
- Interesy mi nie idą - skłamałam.
-
Może nie znam cię za długo ale wiem, że nie jesteś typem osoby, która
przejmowałaby się aż tak bardzo interesami.- A jeśli te interesy dotyczą
życia i śmierci? zadałam pytanie w myślach - I z tego co rozumiem
zostaniesz dłużej?
- Na razie nigdzie się nie wybieram więc możesz
zabrać mnie na spacer - zachęcająco się uśmiechnęłam, Sebastian już cały
w skowronkach porwał mnie za rękę i prowadził w stronę ogrodu.
***
Nazajutrz bez pukania weszłam do domu Daniela. Z Mattem siedział na kanapie i oglądali TV.
-
Jak tam nasz więzień? Będę mogła rozważyć wyjście za dobre sprawowanie?
- zażartowałam, atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Oglądaliśmy przez
chwilę program o gotowaniu (!?) kiedy oznajmiłam:
- Pora na widzenie.
Weszłam do pokoju, w którym był szanowny Pan Lewis.
Dość dobrze wyglądał, jak widać chłopaki go napoili i nakarmili.
-
Jak morale mojej drużyny dobra? - zawołałam z udawaną radością. Nic nie
odpowiedział więc kontynuowałam. - Idziesz na współprace? Przecież
widzę, że masz dość. Wy ludzie jesteście strasznymi mięczakami - kpiłam.
Czarownicy i czarownice, choć kobiet jest mniej są ludźmi. Mają
zdolności ale ich ciało jest takie samo jak każdego innego człowieka.
Może ciut bardziej odporniejsze.
- Jellal, pomóż mi, a dam ci spokój - mówiłam już całkiem poważnie.
-
Nathalie - zaczął jak gdyby miał się zgodzić - nie - powiedział ostro.
Wymierzyłam mu siarczysty policzek. Na wszelki wypadek dwa, tak dla
zasady.
- Nie będę się z tobą bawić w kotka i myszkę! Masz czas do
jutra! Radzę ci lepiej dobrze się zastanów - rzuciłam na odchodne.
Wściekła wyleciałam na chodnik. Miałam dość tej niepewności. Zapaliłam 3
papierosy. Uspokoiłam się, wsiadłam do Bentleya i gdybym mogła
rozpłakałabym się. Przed oczyma miałam tę piękną, bladą, uśmiechniętą
twarz z martwymi źrenicami. Ten straszny widok zastąpił miły głos w
mojej głowie, mówiący 'Nathalie, nie możesz wiecznie się na mnie obrażać
za to, że mówię prawdę jesteś małą, rozpieszczoną dziewczynką ale za to
jaką uroczą' i ten śmiech, dużo bym dała aby znów go usłyszeć...
Uderzyłam trzy razy pięściami w kierownicę, gówno pomogło. Z piskiem
opon ruszyłam dalej.
Nadal zdenerwowana wysiadłam z
samochodu przed willa. Biegiem poszłam do swojej sypialni i nie wychodząc przez 24 h wpatrywałam się w biały sufit.
***
Jestem już w drodze po odpowiedź nurtującego mnie pytania
od dłuższego czasu: Czy mi pomożesz? Jellal to twardy gość ale mam
nadzieję, że się opamięta. Wypaliłam już 3 paczki fajek i serio chyba
będzie tak jak Adrian napisał, umrę na raka płuc i to mnie będą musieli
wskrzeszać. Chyba, że nikt nie zatęskni za sarkastycznymi uwagami.
Zaśmiałam się złowieszczo do siebie i przez moją nie uwagę prawie
spowodowałam wypadek. No pięknie, mało by brakowało, a miałabym kolejne
osoby na sumieniu.
Bez witania się z Danem i
Mattem wskoczyłam do pokoju, który robił za celę. Od razu napotkałam
zimne i pewne siebie spojrzenie Jellal'a. Znałam odpowiedź. Szkoda, że
tak zadecydował, mogliśmy się dogadać.
- Jesteś pewien, że się nie zgadzasz?
-
Nie zrobię tego, bo nie mam w zwyczaju pomagać wampirom, w dodatku tym
po drugiej stronie. - Nie wiem kto w tej historii jest zły, a kto nie.
Dużo słyszałam o tym czarowniku i ma pokaźną sumkę złych uczynków na
koncie.
- Zapytam jeszcze raz, jesteś pewien? - Byłam całkiem poważna. Najgorsze było to, że sie nie bał, do czasu.
- Jestem pewien. - I tu wyczułam już nutkę zwątpienia. Pomyślałam, że dam mu jeszcze jedną szansę.
- Pomożesz mi? - Mój ton był wręcz błagalny.
- Nie. - Próbował być bardzo stanowczy, starał się to widać ale nie wyszło mu.
-
Nie? Miło było cię poznać, Jellal. - Wraz z wypowiadanym imieniem rzuciłam w niego kołkiem. Narzędzie zbrodni przebiło jego pierś, krew rozbryznęła się po pokoju. Wydał z siebie ostatni jęk i to był koniec.
Westchnęłam, zaciągnęłam się słodkim zapachem krwi i powiedziałam do
zwłok.
- Może kiedyś... jakaś dobra duszyczka zapragnie abyś wrócił
do żywych i jestem pewna, że odwdzięczysz się kołkiem - nie mówiłam tego
z żalem tylko dlatego, że teraz nie mam pojęcia kto może mi pomóc.
Naprawdę jest mi go szkoda. Był odważny. I tak jak ja zbyt pewny siebie i
uparty. Może w innych okolicznościach zaprzyjaźnilibyśmy się? Może
przesadziłam z tą przyjaźnią ale może nie darzylibyśmy siebie taką
nienawiścią? Jednego jestem pewna jeśli spotkamy się ponownie nie ma
szans na jaką kolwiek znajomość. Już nie.
***
Zrezygnowana wróciłam do willi. Odświeżyłam się, spakowałam swoje
rzeczy. I udałam się do biblioteki, gdzie siedział Sebastian. Ostatnio
przez to całe zamieszanie nie było okazji pogadać, mijaliśmy się tylko w
salonie. Ja nie miałam ochoty nic wyjaśniać i szczerze nie miałam do
tego głowy, a on, jak sądzę nie chciał się wtrącać i stwierdził, że jak
będę chciała pogadać to sama się zgłoszę.
- Hej! - uśmiechnęłam się najbardziej życzliwie jak mogłam.
- Dawno się nie widzieliśmy. - Odłożył książkę i spojrzał na mnie z uczuciem.
- Właściwie to chciałam się pożegnać - oznajmiłam chłodno. - Nie mam tu już czego szukać..
- Twoje interesy muszą być naprawdę ważne... Gdzie zamierzasz teraz jechać?
-
Nie wiem - opadłam z westchnieniem na fotel. - Gdzie kolwiek. Wszędzie
będzie mi źle... - Nie chciałam tego mówić, a już na pewno on nie
powinien tego słyszeć.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? Dlaczego od
kilku dni jesteś nieobecna? Jakie prowadzisz interes? Wydaje mi się, że
to bardzo poważna sprawa. - Nie powiem siłę perswazji to on ma. Spojrzał
na mnie ostrym wzrokiem ale nie wściekłym.
Głośno wciągnęłam powietrze. I bum! Stało się mój wewnętrzny granat
wybuchł! Ja wybuchłam. W sekundę w głowie miałam tylko jedną myśl 'MUSISZ
KOMUŚ POWIEDZIEĆ'.
- Przyjechałam do Paryża z zamiarem odszukania
jednego czarownika, Jellal'a Lewis'a - krzyczałam i już nie obchodziło
mnie czy cały świat to usłyszy. Nie obchodziło mnie, że mój krzyk był
tak głośny, że mógł by dotrzeć nawet do piekła. - Ale on nie chciał mi
pomóc i nie wiem co teraz zrobię! Wszystko mi się wali! - Banalny tekst
ale trafny w tej sytuacji. Zrobiłam wydech i opuściłam głowę, chyba ze
wstydu.
- Nathalie - Sebastian powiedział czule - nie wiem dlaczego
wcześniej nic mi nie powiedziałaś. Nie bądź taką indywidualistką. Znam
kogoś kto może ci pomóc - podszedł do mnie i pogłaskał mnie po plecach.
Uklęknął obok fotela i patrzył mi w oczy. Czyli jest jakaś nadzieja!
Odżyłam. - Mam przyjaciela, który jest czarownikiem co prawda mieszka w
Japonii ale bez problemu jutro możemy do niego polecieć. - Byłam już
wniebowzięta, Sebastian widząc moją radość, uśmiechał się zadowolony z
siebie. - A teraz powiedz mi o co chodzi. Może nie będzie potrzebna
fachowa pomoc? - I tu zaczynają się schody. Mina mi zrzedła. Nic nie
odpowiadałam. Mój rozmówca zauważył stan w jakim się znajduję i zapytał:
-
Nath, o co chodzi? - Był ostrożny i już wiedział, że to nie jest wcale
taka łatwa sprawa jak mu się wydawało. - Hej! Powiesz w końcu?
Mam nadzieję, że nie pożałuję, że ci zaufałam.
-
Chcę kogoś wskrzesić. - Taaak, powiedziałam to, a on zareagował tak
samo jak Jellal. Może nie do końca, bo Sebka zamurowało ale nie
wybuchnął śmiechem. W końcu dał jakiś znak, że żyje - zamrugał.
- Kogo?
----------------
* Monsieur - pan
** Kto oglądał lub czytał Harr'ego Potter ten wie o co chodzi :D
----------------
Może
jakieś pomysły kogo chce wskrzesić Nathalie? I jak sądzicie Nath jest
jednak zła czy może dobra? Ciekawią mnie wasze opinie :)
Taśka
P.S Ja jestem zachwycona rozdziałam Taśki.! ;p A wy.?
Komentujcie.!
Pozdrawiam ;) Ruda Weasley ;*