Rozdział 2
To już po mnie. Mają przewagę liczebną, dużą przewagę
liczebną.
Nie wiedziałam co mam robić, co mam powiedzieć, więc jak
idiotka czekałam aż oni zaczną.
Przed szereg wysunął się wysoki blondyn, przez co ja
automatycznie cofnęłam się o kilka centymetrów.
Był nienagannie ubrany, w niebieską koszulę i ciemne jeansy. Przeszywał mnie spojrzeniem złotych oczu.
Czyli mam doczynienia z wegetarianami. Starałam się obserwować każdego z nich,
by nic nie umknęło mojej uwadze, a z drugiej strony sama musiałam zachowywać
się normalnie, nie mogłam okazać po sobie zdenerwowania.
- Witaj- odezwał się wcześniej wspomniany blondyn- Jestem
Carlisle, a ty im jesteś?- dobra mała zachowaj spokój.
- Ja jestem Isabella- czułam na sobie wzrok wszystkich
zebranych. Nie czułam się z tym komfortowo, ale cóż mogę poradzić. Wampir cały
czas patrzył mi w oczy, jakby obawiał się ataku z mojej strony. Nie dziwie mu
się. Może na to nie wyglądam, ale jestem niebezpieczna. Potrafię zabijać.
- Co Cię tu sprowadza Isabello?- dopytywał dalej. Nie
mogę go za to winić. W końcu to ich teren, chyba, w końcu my też mieszkamy
niedaleko.
- Mieszkam tu- wymienili między sobą szybkie spojrzenia.
- Nie widzieliśmy Cię nigdy wcześniej?
- Mieszkam tu od niedawna. Razem z moją rodziną
przenieśliśmy się tu kilka dni temu z Europy.
- Jest was więcej?- zapytała długowłosa blondynka, ta
sama, która zauważyła mnie w lesie. Wyraz jej twarzy mówił, że najchętniej usunęłaby
mnie stąd.
- No tak- zaczęłam- Jest nas siedmioro, ale kiedy
postanowiliśmy się tu przenieść nie mieliśmy pojęcia, że są tu inne wampiry-
odpowiedziałam, widząc ich zdziwione miny.
- Jesteście naprawdę sporą rodziną. To aż dziwne, że Was nie
znamy- no i zaczynają się niewygodne pytania, na które wolałabym nie
odpowiadać.
- O to nam właśnie chodziło- uśmiechnęłam się, co on
odwzajemnił. Na razie nie idzie źle.
- Jeśli to możliwe, chciałbym się spotkać z waszą
rodziną- oho, to będą pierwsze wampiry, które zobaczą jak wyglądamy oczywiście
prócz tych w Vollterze. Nie mogą
wiedzieć, że pochodzimy z Włoch.
- Myślę, że to nie powinien być szczególny problem- teraz tylko będę musiała przekazać tę radosną
nowinę dla mich najbliższych.
- W takim razie do zobaczenia- uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech i zaczęłam się cofać. Zdołałam jeszcze uchwycić wzrokiem
pozostałych, którzy milczeli podczas tej krótkiej wymiany zdań. Była tam
kobieta, o długich kasztanowych włosach, ciepłych oczach i miłym uśmiechu,
niska dziewczyna w krótkich włosach, rozbieganych oczach i figlarnym uśmiechu,
facet, bo nie nazwałabym go chłopakiem, jest bardzo wysoki i szeroki w
ramionach, blondyn z włosami sięgającymi podbródka, wyraz jego twarzy zdradzał,
że wiele widział w życiu i nie było to przyjemne. Stała tam też blondynka,
która wcześniej się odezwała. Dalej wyglądała jakby chciała się mnie pozbyć
samym wzrokiem. Ostatnim z tej rodziny jest chłopak z przydługimi rudymi
włosami. Uważnie mi się przyglądał. Nie był jakoś szczególnie zbudowany czy
chudy, taki w sam raz.
Moje przemyślenia trwały ułamek sekundy. Czasami tak
cudownie być wampirem.
Posłałam im jeszcze jeden uśmiech i puściłam się biegiem
w stronę domu.
A mama zawsze powtarzała: „Bello nie pakuj się w kłopoty”
***
Carlisle
Dziewczyna zniknęła równie szybko jak się pojawiła.
- Będą z nią kłopoty- podsumowała Rosalie wpatrując się w
miejsce, gdzie przed momentem zniknęła Isabella.
- Nie możemy być pewni- zauważyła Esme- Nie znamy ich, a
oni nie znają nas. Zobaczymy jak pójdzie nam jutro.
- Przekroczyli nasze terytorium- zauważył Jasper
- Nie wiedząc, że my tu mieszkamy- wtrąciła Alice
- Powinniśmy zacząć rozstawiać jakieś tabliczki, typu
„Uwaga wampir” albo „Terytorium Cullenów, wchodzisz na własną odpowiedzialność”-
błyskotliwy jak zawsze Emmett.
- A może od razu tabliczkę z napisem „Mój brat to
idiota”?- odpowiedział mu Edward. Ciężko było ich słuchać i się nie śmiać. Esme
tylko patrzyła na nich z politowaniem, nie lubiła kiedy tak się do siebie odnosili,
ale w głębi serca wiedziała, że to tylko żarty.
Powolnym krokiem zaczęliśmy wracać do domu. Taki mały
rodzinny spacer.
- Ciekawe jacy oni są- zaczęła Alice- Chyba nie żywią się
ludźmi?
- Nie zauważyłem by miała czerwone oczy- odpowiedział
Edward, idąc na samym końcu.
- Nie wydaje wam się to dziwnie, że nigdy o nich nie
słyszeliśmy?- ciągnęła wątek Rose- To
przecież bardzo duża rodzina jak na wampiry. Przecież kiedyś musielibyśmy się
na nich natknąć.
- Właśnie dziś był ten dzień Złotko
- Nie roztrząsajmy tak tego i nie analizujmy, jutro
zapewne poznamy odpowiedzi na wszystkie pytania- i jak tu nie kochać mojej
żony?
Ale trzeba przyznać, że jest to dość dziwna sprawa i te wszystkie pytania mają swoje
uzasadnienie. Teraz pozostała nam
jedynie wrócić spokojnie do domu i oczekiwać jutra.
Alice
Nie mam pojęcia czemu, ale ta dziewczyna wydaje mi się
znajoma, choć jestem pewna, że nigdy jej nie widziałam. To takie dezoriętujące.
Jestem przecież wampirem i moja pamięć jest doskonała, ale mam takie dziwnie
przeczucie, a nie chwaląc się to rzadko się mylę.
- Coś się stało?- Jasper objął mnie
- Nie nic- odparłam uśmiechając się szeroko. Popatrzyłam
w jego piękne oczy. Wiem, że każdego dnia cierpi, ale jestem z niego taka
dumna.
Każdego dnia dziękuje losowi, że postawił go na mojej
drodze.
Jasper przytulił mnie mocniej, a ja oparłam głowę na jego
piersi. Ciekawa jestem co przyniosą kolejne dni. Czy Bella i jej rodzina
namieszają w naszym życiu, a może my w ich.
Przyszłość nie jest pewna, lepiej nie zapeszać.